Abu Simbel - jeden z najważniejszych zabytków starożytnego Egiptu - leży tuż przy granicy z Sudanem, prawie 300 km na południe od Asuanu. A po drodze jest tylko pustynia, pustynia i jeszcze więcej pustyni. Dlatego poza nielicznymi przypadkami, które w samym miasteczku Abu Simbel zatrzymują się na dłużej, turyści zazwyczaj wybierają się tu na kilkugodzinną wycieczkę właśnie z Asuanu. Jeszcze nie tak dawno temu jechało się tu zorganizowanymi konwojami, więc na miejscu były dzikie tłumy docierające do Abu Simbel o tej samej porze, z samego rana. Teraz konwojów już nie ma, ale i tak większość autokarów wyrusza z Asuanu jeszcze w nocy, skoro to 3-4 godziny jazdy w jedną stronę. My dotarliśmy na miejsce ok. 8 rano i owszem, było całkiem sporo ludzi, co odczuwało się głównie we wnętrzach świątyń, ale nie były to tłumy znane ze zdjęć sprzed lat ;).
Abu Simbel to dwie świątynie z czasów Ramzesa II, czyli z XIII w. p.n.e. Najbardziej znana jest ta z powyższych zdjęć, która trafia też na większość egipskich folderów turystycznych - to właśnie Wielka Świątynia Ramzesa II. Przy jej wejściu znajdziemy cztery potężne, wysokie na dwadzieścia metrów posągi przedstawiające faraona w podwójnej koronie (symbolizującej władzę w Górnym oraz Dolnym Egipcie). U ich stóp są figury Ramzesowej rodziny oraz sokoła, czyli boga Ra. Jeśli wierzyć Wikipedii, to budowa tej świątyni trwała dwadzieścia lat, co wydaje mi się niesamowicie krótkim okresem, kiedy bierzemy pod uwagę, że przecież wykuto ją w skale...
Zatem przeszłam pomiędzy kolosami i znalazłam się w sali hypostylowej, gdzie najbardziej dało się odczuć obecność turystów... i to nie tylko tych współczesnych, niestety. Na posągach są dalej świetnie zachowane podpisy odwiedzających świątynię z XIX wieku - no wandalizm, którego nigdy nie zrozumiem. W sali znajduje się osiem posągów faraona, rzędy kolumn i piękne hieroglify na ścianach...
Do tego nie sposób zwrócić uwagi na zdobienia na sklepieniu - w większości egipskich świątyń sklepienia z czasem się zawaliły i kolumny w salach hypostylowych po prostu wznosiły się ku niebu. Jako że w Abu Simbel wszystko jest wykute w skale, wciąż można podziwiać sklepienie :).
Wielka Świątynia w Abu Simbel jest poświęcona trzem bogom: Amonowi-Re, Re-Horachte oraz Ptahowi, a także samemu Ramzesowi II. Stawiając w sanktuarium cztery posągi, faraon kazał przedstawić siebie jako równego bogom. Świątynię tak skonstruowano, że przez dwa dni w roku - w lutym i w październiku - promienie wschodzącego słońca padały na trzy z czterech posągów (poza tym przedstawiającym Ptaha). Przy przenoszeniu Abu Simbel starano się zachować tę właściwość i podobno się udało, choć przesuniętą o jeden dzień. Spóźniliśmy się z wycieczką o kilka dni, choć chyba niewiele straciliśmy, bo z tego, co opowiadał przewodnik, wtedy to dopiero są tłumy... Teraz tylko główne pomieszczenie było zatłoczone, a wystarczyło przenieść się do jednej z bocznych kaplic i już często byłam tam sama - a zdobienia ścian naprawdę robiły wrażenie! :)
Wspomniałam o przenoszeniu Abu Simbel... No właśnie, to jedna z rzeczy, które czynią tę świątynię jeszcze bardziej wyjątkową. Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych rozpoczęto starania o ocalenie Abu Simbel, któremu groziło znalezienie się pod wodą - budowano Wielką Tamę Asuańską i tworzono Jezioro Nasera (to jeden z największych sztucznych zbiorników wodnych na świecie), no a zabytki znalazły się w miejscu, gdzie miała sięgać woda. Międzynarodowi eksperci szukali różnych sposobów, jak ocalić świątynie i w końcu postanowiono całość pociąć na kawałki i przenieść trochę dalej... Cały projekt kosztował ówcześnie 40 mln dolarów (co obecnie pewnie można już liczyć w setkach milionów) i był realizowany w latach 1964-68. Dziś świątynie w Abu Simbel stoją na brzegu Jeziora Nasera, a dziesiątki linii na skałach wskazują miejsca, w których przecięto bloki, by je przetransportować.
Przejdźmy teraz do drugiej ze świątyń w Abu Simbel - ta mniejsza należała do Nefertari, żony Ramzesa II. Na boki od wejścia znajdziemy dwa posągi przedstawiające żonę faraona... oraz cztery przedstawiające jego samego, by było wiadomo, kto tu rządził ;). Ale już sam fakt, że wszystkie figury są podobnej wielkości dużo znaczył, bo zazwyczaj posągi faraońskich małżonek to były miniaturki w jego nogach.
Świątynia Nefertari była poświęcona Hathor - bogini miłości, płodności i macierzyństwa. Jako że Hathor przedstawiana była pod postacią krowy (która dla Egipcjan stanowiła symbol piękna i przewodnik zachęcał panów, by komplementowali swoje żony per ty krowo ;) ), w świątyni znajdziemy wiele wizerunków tego zwierzęcia, albo też po prostu kobiety z krowimi rogami na głowie. Co ciekawe, wiele hieroglifów zachowało się jeszcze w oryginalnych kolorach, a całe wnętrze świątyni dzięki temu wydaje się jeszcze cieplejsze :).
Ciekawostką są i same hieroglify tutaj - o ile w Wielkiej Świątyni mogliśmy oglądać faraona równego bogom, składającego im hołd (w różnych scenkach z ich udziałem) lub wielkiego wojownika, mającego u stóp swoich wrogów, tak świątynia Nefertari jest ozdobiona dużo spokojniejszymi obrazami. Tzn. i tutaj znajdziemy wizerunek faraona pokonującego swoich wrogów, podczas gdy małżonka składa ofiarę bogom, ale mamy tu też chociażby Nefertari grającą na sistrum, instrumencie kojarzonym między innymi z kultem Hathor.
Przyszedł, niestety, czas zbierać się z powrotem do Asuanu. Taka wycieczka to i tak około dziewięciu godzin, bo wyjeżdżając po 3, do Asuanu wróciliśmy jakoś po 12. Większość grup zbierała się w podobnym czasie, więc wyobrażam sobie, że gdyby zostać w Abu Simbel na przykład do południa, to już można by zwiedzać w kompletnym spokoju... Tylko pewnie nie latem, bo przewodnik wspominał, że wtedy temperatury za dnia sięgają nawet 50 stopni w cieniu - to trochę za dużo nawet dla ciepłolubnej mnie ;).
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę na Wielkiej Tamie Asuańskiej. Cytując Wikipedię: Wysoka Tama ma długość 3600 m, szerokość u podstawy 980 m i 40 m u szczytu oraz wysokość 111 m. Nie wiem jak Wy, ale ja wyobraziłam tu sobie coś tak potężnego, że zapiera dech w piersiach... No i nie. Tama nie wywarła na mnie szczególnego wrażenia, stojąc tam kompletnie nie czuło się jej rozmiarów. Do tego to teren pilnowany przez wojsko, nie można tu nic nagrywać, zdjęcia można robić tylko w konkretnych miejscach, no jakoś za dużo tych ograniczeń ;). Za to zwróciła moją uwagę charakterystyczna wieża upamiętniająca przyjaźń radziecko-egipską. A potem był już tylko powrót do samego Asuanu, skąd wieczorem czekał nas lot do Kairu... :)
0 Komentarze