Uwielbiam zimowe dekoracje i światełka, więc o Kittenberger Erlebnisgärten zaczęłam wspominać jeszcze w listopadzie, ledwo się otworzył na sezon zimowy. Przed świętami jednak nie było za bardzo czasu - ogród znajduje się w miejscowości Schiltern na północ od Kremsu, jakieś 80 km od Wiednia. Prawie jak wyprawa ;). Ale minęły święta, koniec grudnia przyniósł parę spokojniejszych dni i można było zaplanować taki kilkugodzinny wypad z Wiednia. Do ogrodu postanowiliśmy wyskoczyć następnego dnia po powrocie do Austrii... i to było idealne wyczucie czasu, bo kolejnego dnia rozłożyła mnie choroba i tyle by z tego było ;).
W tegorocznym sezonie zimowym ogród był otwarty do 8 stycznia, po czym zamknięto go, by wszystko przygotować na wiosnę. Co ciekawe, mimo że świąteczne dekoracje przyciągają sporo odwiedzających, to na zimę ceny biletów spadają - w grudniu płaciliśmy 10,50 € za osobę. Szkoda, że nie było śniegu, bo dodałoby to niezmiernie uroku temu miejscu, ale zimę i tak czuć było w powietrzu - temperatura była o kilka stopni niższa niż w Wiedniu i zaczęłam zamarzać jeszcze w drodze z parkingu do ogrodu ;).
Ulotka dołączona do biletu informowała, że Kittenberger Erlebnisgärten to 60.000m2 świątecznego oczekiwania, którym można się nacieszyć wszystkimi zmysłami. Dla oczu mamy wszystkie światełka i dekoracje o najróżniejszych kształtach. Dla uszu - koncerty adwentowe (Adventzauber im Garten) odbywające się o zmierzchu na niewielkiej scenie. Dla smaku - restaurację i budki z przekąskami i ciepłymi napojami. Do tego mnóstwo atrakcji dla dzieciaków, co akurat mnie niezbyt interesowało. Za to fajnie, że na teren ogrodu można wejść z psem (koniecznie na smyczy), choć tutaj zachęcano, by wybrać się na tygodniu, gdyż weekendowe tłumy mogą stresować zwierzaki.
Kittenberger Erlebnisgärten to pięćdziesiąt różnych ogrodów tematycznych, ale... trochę trudno się tym nacieszyć po zmroku. My myśleliśmy, że tu chodzi głównie o światełka i do Schiltern dojechaliśmy o zmierzchu - teraz sobie myślę, że fajnie byłoby przyjechać tak na godzinę przed zachodem słońca. Nie wszystkie dekoracje były bowiem oświetlone i część frajdy z nacieszenia się ogrodem przepadła przez to, że oglądaliśmy wszystko po ciemku. Choć błądzenie po nieoświetlonym labiryncie było ciekawe... ;) Oczywiście, same lampki (a prąd podobno ekologiczny... :P ) robiły spore wrażenie, ale to tylko część tutejszych atrakcji.
Kiedy weszliśmy na wzgórze, będące chyba najlepszym punktem widokowym na ogród z góry, wydawało mi się, że ciągnie się on daleko we wszystkie strony. Praktycznie te odległości nie były jednak takie duże i szybko zdaliśmy sobie sprawę, że chodzimy już tymi samymi ścieżkami albo inną trasą dochodzimy w to samo miejsce. Niskie temperatury przyspieszały pewnie tempo spaceru, z drugiej strony chętnie zatrzymywałam się przy ogniu, który - na moje szczęście - rozpalono w wielu miejscach.
Znajomy, który wcześniej odwiedził ten ogród i polecał mi wizytę w nim, napisał pokrótce: jest ładnie, ale bez szału - jeden raz warto odwiedzić. I myślę, że sama lepiej (i krócej) bym tego nie ujęła ;). Kittenberger Erlebnisgärten to ładnie przystrojona adwentowa kraina, pełna świątecznych dekoracji i światełek. Fajnie tu podjechać, obejść całość, ale nie sądzę, by mnie ciągnęło do powrotu. Nie jest to typowy ogród świateł - coś w stylu Wilanowa czy podwiedeńskiego Laxenburga, ale właśnie zwykły ogród ozdobiony w świątecznym klimacie. Ale i tak cieszę się, że takie miejsca powstają i rozjaśniają zimowe ciemności :).
0 Komentarze