O półwysep Akrotiri zahaczy każdy, kto - tak jak my - przylatuje na Kretę, lądując w Chanii. To właśnie na tym położonym na północny-wschód od miasta półwyspie znajduje się port lotniczy Chania. A oprócz niego także całkiem sporo atrakcji historycznych i przyrodniczych, którym warto poświęcić cały dzień. Bo choć odległości nie są tu duże, to jednak przejazd wąskimi uliczkami trochę zajmuje, a bez samochodu zwiedzanie półwyspu będzie trzeba ograniczyć do większych miasteczek, odpuszczając ukryte w głębi lądu klasztory. My na szczęście zwiedzaliśmy Akrotiri autem, a potem było jeszcze wystarczająco dużo czasu na kolację i odpoczynek w Chanii... :)
Na pierwszy ogień podjechaliśmy pod klasztor Św. Trójcy (Agia Triada Tzagaroli / Tsangarolon), położony w samym centrum półwyspu, niedaleko lotniska. Bilet wstępu na teren tego XVII-wiecznego klasztoru kosztuje zaledwie 2 € i jedynie trzeba uważać, by robiąc zdjęcia, nie ująć na nich mnichów ;). Centrum klasztoru zajmuje kościół Św. Trójcy o trzech kopułach, a w jego wnętrzu natychmiast rzuca się w oczy piękny, złocony ikonostas.
Ale klasztor Św. Trójcy to nie tylko kościół - w ramach biletu można pospacerować po terenach klasztornych, w cieniu drzewek owocowych. Warto zajrzeć do niewielkiego muzeum, gdzie wystawiono bogatą klasztorną kolekcję ikon, historycznych dokumentów i obrazów. A jak ktoś ma ochotę na lokalne pamiątki, znajdziemy tu i sklepik (klasztor wytwarza własne wino i oliwę). Zwiedzanie całości nie zajmuje dużo czasu, ale zdecydowanie warto tu przyjechać, no i wejść na górę, pod dzwonnicę, skąd rozpościera się widok na sąsiednie pola z górami w tle.
Z jednego klasztoru pojechaliśmy od razu pod drugi i szczerze nie wyobrażam sobie dotarcia tutaj bez auta ;). Znajdujący się 5 km na północ od Św. Trójcy kompleks obejmuje dwa klasztory: nowy - Gouverneto i stary - Katholiko. My przyjechaliśmy w okolicy południa, gdy nowy klasztor był akurat zamknięty, choć to nieszczególnie mnie ruszało, bo w tym przypadku najbardziej zależało mi na zejściu do tego starego. Rzuciliśmy więc tylko szybkie spojrzenie na otoczony rusztowaniami budynek i skierowaliśmy się na ścieżkę, która już od początku gwarantowała niezłe widoki.
Im bardziej schodziliśmy kamienistą ścieżką w dół, tym częściej chodziło mi po głowie: tą drogą trzeba będzie potem wrócić i nie powiem, żeby ta myśl mnie szczególnie uszczęśliwiała ;). Jednak muszę przyznać, że już dla samych widoków po drodze warto zejść do starego klasztoru, choć raczej nie polecam takiego spaceru w środku upalnych, letnich dni. Mniej więcej pośrodku trasy znajduje się niewielka jaskinia Panagia Arkoudiotissa (zwana też Jaskinią Niedźwiedzią), stanowiąca miejsce kultu już od czasów starożytnych.
Po dalszych kilkunastu minutach spaceru dotarliśmy do ruin klasztoru Katholiko - podobno najstarszego na Krecie, bo jego historia sięga XI wieku. Tutejsza świątynia funkcjonowała przez ok. sześćset lat, aż w końcu mnisi przenieśli się na górę, zakładając tam nowy klasztor - ten położony niżej był zbyt bardzo wystawiony na ataki od strony morza. Gdyby kontynuować spacer wąwozem, doszłoby się do kamienistej plaży w zatoce Katholiko, która stanowi lokalną atrakcję przyrodniczą. My się jednak na to nie zdecydowaliśmy, w końcu im bardziej w dół, tym więcej potem trzeba by wchodzić pod górę ;). Spędziliśmy jednak trochę czasu wśród ruin, zanim powoli wróciliśmy na parking.
A nie był to jeszcze koniec wspinaczki na ten dzień - najbardziej wymagający punkt wycieczki był wciąż przed nami! Chociaż spod klasztoru Gouverneto do miejscowości Stavros jest w linii prostej zaledwie kilka kilometrów, kręte i wąskie drogi Krety wymusiły tu na nas prawie półgodzinną jazdę. Dotarliśmy w końcu pod kamieniste wzgórze, w którym znajduje się jaskinia Lera. Kiedy spojrzałam do góry, pomyślałam sobie, że nie ma opcji, bym tam weszła - nie było nawet szczególnie wysoko (internet podaje 184 m przewyższenia do podejścia), jednak ścieżka wydawała się bardzo stroma. Podejście było męczące, zajęło nam coś ok. pół godziny, ale widoki, jakie rozpościerały się z jaskini, były niesamowite.
Zejście było nieco łatwiejsze, bo choć trzeba było bardziej uważać na stromych i sypkich kamieniach, to jednak z góry lepiej widać było ścieżkę, którędy dalej iść (gdy wspinałam się do góry, trasa nie zawsze była dla mnie oczywista). Zeszliśmy z powrotem do Stavros i żeby odpocząć po wspinaczce, ja położyłam się na leżaku na plaży, a on wszedł do chłodnej wody... Już nie takiej niebieskiej, gdy niebo zakryły chmury. Ale na plażę Stavros trzeba zajrzeć, nawet jeśli człowiek nie ma ochoty na kąpiel - fani kina pewnie szybko rozpoznają to miejsce. To właśnie tutaj swój słynny taniec odtańczył Grek Zorba i nawiązania do filmu znajdziemy w różnych miejscach. Poza sezonem można było skorzystać z leżaków i parasoli za darmo, choć nie sądzę, by w lecie funkcjonowało to tak samo - za to toalety przy plaży to istny koszmar...
Kierując się z powrotem do Chanii, zatrzymaliśmy się jeszcze na wzgórzu polecanym jako najlepszy punkt widokowy na miasto - przy kościele proroka Eliasza (sam kościółek był, niestety, zamknięty). Wystarczyło się kierować za strzałkami na grób Elefteriosa Wenizelosa - przywódcy powstania kreteńskiego i wielokrotnego premiera Grecji - oraz jego syna. Nad grobowcami czuwa pomnik Spyrosa Kagialesa, kolejnego kreteńskiego rewolucjonisty. Mężczyzna w lutym 1897 bronił się w kościele św. Eliasza i - pomimo ostrzału - trzymał grecką flagę, właśnie tak też został przedstawiony na pomniku.
Dobrze, że na szczyt wzgórza dało się już podjechać samochodem - rozciąga się stąd naprawdę piękny widok na Chanię, ale po wchodzeniu najpierw ze starego klasztoru, a potem do jaskini, moje nogi miały już dość wspinaczki ;). Mój oryginalny plan na ten dzień zakładał jeszcze zatokę Seitan Limania, ale gdy przeczytałam internetowe komentarze w stylu podejście do góry, weź dobre buty, stwierdziłam, że na ten dzień mi już wystarczy. Lepiej wrócić do Chanii i gdzieś usiąść z dobrym jedzonkiem i winem... ;)
0 Komentarze