Być na Krecie i nie zobaczyć jakichś starożytnych ruin (poza Knossos, naturalnie)? Być nie może! ;) A patrząc na mapę i uwzględniając wstępny plan zwiedzania, najłatwiej było tu wpasować Apterę, kompleks ruin położony niespełna 20 km na wschód od Chanii - akurat po drodze do Retimno. Stanowisko archeologiczne jest otwarte codziennie poza poniedziałkami, a bilet wstępu kosztuje 4 €. Mnie już nie trzeba było więcej przekonywać, zaś moja druga połówka nie wiedziała jeszcze, co ją tu czeka... (powiedzmy, że nie każdego ruiny fascynują jednakowo ;) ). Bądź co bądź zatrzymaliśmy się na parkingu z widokiem na góry, zapłaciliśmy w kasie za wstęp i wyruszyliśmy na zwiedzanie kompleksu.
Pierwsze wzmianki o Apterze sięgają czasów minojskich (ok. XIV-XIII wieku p.n.e.), ale czasy jej świetności zaczęły się dopiero w wieku VIII p.n.e. - miasto upadło po trzęsieniu ziemi w 365 roku, a do dzisiaj pozostały tylko ruiny, w większości fundamentów dawnych budynków. Żeby więc wczuć się w klimat starożytnej Aptery, potrzeba nieco wyobraźni... ;) Planując zwiedzanie, natknęłam się na parę stron internetowych, gdzie zalecano poświęcić 2-3 godziny na to stanowisko archeologiczne. Osobiście wydaje mi się to przegięciem, a mówię to z perspektywy osoby, która też wszystko czyta i wszędzie zagląda, mimo to spędziliśmy tutaj niespełna 1,5 godziny i był to czas w zupełności wystarczający na zwiedzanie, czytanie, robienie zdjęć...
Choć tak naprawdę w Apterze czytania jest niewiele. Przy niektórych ruinach znajdują się niewielkie tablice informacyjne z podstawowymi faktami, przy których zatrzymuje się tylko na chwilę. Jedyną większą dawkę informacji zaserwowano w jednym z nowszych budynków tuż za wejściem - urządzono tam wystawę poświęconą historii miasta oraz wykopaliskom archeologicznym, tekst zarówno po grecku, jak i angielsku. Warto od tego miejsca zacząć zwiedzanie, by wiedzieć, na co później zwrócić uwagę :). W tej części kompleksu znajduje się też nowy kościółek, do którego też musiałam zajrzeć... ;)
Warto pamiętać, że część ruin udostępniona turystom to zaledwie wycinek terenu, który przed wiekami zajmowała Aptera. Nie wszystko jeszcze odkryto, nie wszędzie ukończono wykopaliska. Z udostępnionych miejsc na największą uwagę zasługują dwie ciekawostki. Pierwszą stanowią rzymskie cysterny na wodę, które - przynajmniej w obecnej formie - pochodzą z ok. I-II wieku. Zachowały się w bardzo dobrym stanie i można tu wejść do środka, by pospacerować po ogromnym pomieszczeniu, które niegdyś było wypełnione zapasami wody dla miasta. Dla mnie pierwszorzędna atrakcja, a omal byśmy jej nie przegapili, bo wejście do cysterny jest dość niepozorne i z miejsca, gdzie postawiono tabliczkę informacyjną, wyglądało tylko jak dziura w ruinach...
Drugim punktem obowiązkowym w Apterze są ruiny amfiteatru. Uwielbiam w starożytnych teatrach to wykorzystanie terenu, by publiczność mogła zachwycać się nie tylko tym, co dzieje się na scenie, ale też widokami za nią - a na Krecie widoki są naprawdę piękne :). Teatr w Apterze mógł pomieścić nawet 3.700 widzów, choć dzisiejsze pozostałości sprawiają wrażenie dość niewielkiej budowli. Z drugiej jednak strony, orkiestra miała średnicę niespełna 5,5 m, więc może faktycznie teatr był mały, ale umieli upchnąć publiczność ;). Choć pierwotny teatr pochodził jeszcze z poprzedniej ery, to obecne pozostałości datuje się w większości już na czasy rzymskie.
Dla mnie dodatkową atrakcją Aptery była pora roku, kiedy przyszło nam zwiedzać ruiny. Z końcem kwietnia cały ten teren zamienił się w jedną wielką łąkę kwietną - pachniało obłędnie, a wyglądało to wszystko jeszcze piękniej... No, może tylko nie polecam tego czasu alergikom ;). Część wzgórza, na którym położona była Aptera, stanowi fajny punkt widokowy na okolicę - wypatrzyłam stamtąd pobliską twierdzę, której wprawdzie nie miałam w planach zwiedzania, ale skoro już była obok...
Fortecę Koules wybudowali Turcy po rewolucji z 1866 roku i faktycznie - jeśli się bliżej przyjrzeć - nie wygląda ona na bardzo starą. Jej głównym zadaniem była obrona doliny Apokoronas oraz - we współpracy z inną twierdzą - także portu Souda. Ledwo wrzuciłam fortecę w Google Maps, w miejscu na godziny otwarcia wyświetliła mi się informacja zamknięte na stałe - i na to, niestety, wygląda. Żadnych informacji o zwiedzaniu, po prostu drzwi zamknięte na cztery spusty i tyle...
Ale mimo że do twierdzy nie wejdziemy, warto do niej podjechać. Rozciąga się stąd piękny widok - z jednej strony na zatokę, z drugiej na góry... A wiosną do tego mnóstwo tu kwiatów :). Całkiem spory parking przy fortecy upodobali sobie nocujący w kamperach i minivanach - w końcu turystów tu niewiele, skoro twierdza zamknięta, cicho i spokojnie, do Chanii blisko, nie ma się więc co im dziwić.
Zanim jeszcze dotarliśmy do Retimno, urządziliśmy sobie jeszcze jeden postój - jakieś 30 km dalej. Jezioro Kournas to przyrodnicza perełka, którą polecało kilka blogerów i jestem w stanie zrozumieć ich zachwyty... jeśli nigdy nie widzieli alpejskich jezior ;). Kournas nie jest duże - ma 0,579 km2 i maksymalną głębokość 21,5 m (jeśli wierzyć Wikipedii). W świetle słonecznym woda nabiera jednak pięknie zielonych barw, a jej czystość chroni program ochrony przyrody Natura 2000. Pewnie dlatego nie można się w nim kąpać, choć z drugiej strony pozwala się pływać rowerami wodnymi, których tu pełno... Zakazu zresztą też się specjalnie nie egzekwuje - przynajmniej poza sezonem - bo kąpiące się osoby widziałam. Jak się przysłuchałam, to krzyczały do siebie po polsku... ;) Nad Kournas nie zostaliśmy długo, zwłaszcza, że robiło się coraz pochmurniej i nawet siedzenie nad wodą nie było już tak przyjemne - a na zwiedzanie czekało przecież Retimno! Jeśli szukacie jednak spokojniejszej wody niż otaczające Kretę morze, warto rozważyć zatrzymanie się na trochę nad jeziorem - turystyka wokół kwitnie ;).
0 Komentarze