Kiedy przeprowadziłam się do Wiednia w 2018 roku, austriacki Parlament przywitał mnie rusztowaniami oplatającymi budynek z każdej strony. Przez lata przyzwyczaiłam się do tego widoku i kursując gdzieś w okolicy przystanku Volkstheater uznawałam rusztowania za standardowy element krajobrazu, a o zwiedzaniu Parlamentu to już w ogóle nie myślałam. Aż w końcu w styczniu tego roku, po prawie pięcioletniej renowacji, budynek ponownie otwarto. Towarzyszyła temu specjalna ceremonia plus dwa dni drzwi otwartych, gdy wszyscy chętni mogli zajrzeć do Parlamentu za darmo. Też o tym myślałam, ale kiedy zobaczyłam ogromną kolejkę ciągnącą się do wejścia, natychmiast zrezygnowałam z pomysłu - do tego przecież była zima, stanie na dworze to już w ogóle jakiś masochizm... Jednak z czasem udostępniono budynek i zwykłym turystom, a w sezonie letnim wystartowało jeszcze więcej tras po Parlamencie. Nie było co więc tego odkładać, czas wybrać się na zwiedzanie austriackiego Parlamentu! :)
Budowę Parlamentu (wtedy jeszcze Reichsratsgebäude) rozpoczęto w 1874 roku przy Ringu, w miejscu dawnych murów miejskich - w połowie XIX wieku podjęto decyzję o wyburzeniu murów i stworzeniu w ich miejscu reprezentacyjnej ulicy z najważniejszymi budynkami. Obok Parlamentu znajdziemy tu też m.in. Pałac Sprawiedliwości, Ratusz, operę, Uniwersytet Wiedeński, Burgtheater... No generalnie jest to zdecydowanie najważniejsza wiedeńska ulica ;). Wracając jednak do samego Parlamentu - miał on powstać w stylu klasycznej greckiej architektury, więc tutaj nieprzypadkowo wybór padł na duńskiego architekta Theophila Hansena. Urodzony w Kopenhadze, studiował w Wiedniu, by potem przenieść się do Aten i uczyć się greckiej architektury w najlepszym możliwym miejscu. Wśród zaprojektowanych przez niego w greckiej stolicy budowli znalazło się m.in. Obserwatorium Narodowe czy Biblioteka Narodowa. W Austrii zasłynął projektem Arsenału czy sali koncertowej Musiksverein. Z takim portfolio nie miał sobie równych i przez następnych dziesięć lat skupił większość swojej uwagi na budynku austriackiego Parlamentu.
Do austriackiego Parlamentu nie wejdziemy wprost z ulicy. Wcześniej trzeba się zarejestrować na stronie, po czym dostaniemy na maila kod QR - dopiero z tym kodem i dowodem osobistym przejdziemy przez bramki. Bez rejestracji wejdziemy jedynie do głównej hali, tzw. Demokratikum, gdzie znajdziemy spore wystawy poświęcone austriackiej demokracji, systemowi parlamentarnemu, itp. W takim przypadku trzeba jednak zostawić dokument tożsamości w recepcji, no i również przejść przez kontrolę bezpieczeństwa. Demokratikum to centrum edukacyjne obejmujące 27 stanowisk multimedialnych zawierających ogrom informacji zarówno po niemiecku, jak i angielsku. Organizowane są tu też zajęcia dla uczniów, co moim zdaniem jest mega fajnym pomysłem - zwłaszcza, że w Austrii czynne prawo wyborcze przysługuje od 16 roku życia :). W hali rozpoczyna się też zwiedzanie z przewodnikiem - podstawowe trasy odbywają się od poniedziałku do soboty po niemiecku i angielsku, w sezonie doszło również zwiedzanie po francusku, włosku i hiszpańsku. Co ciekawe, najszybciej zapełniają się grupy niemieckojęzyczne - tu już często i poprzedniego dnia nie było miejsc i na mojej anglojęzycznej trasie znaleźli się też Austriacy, którzy nie załapali się na trasę po niemiecku. Warto też zaznaczyć, że zwiedzanie austriackiego Parlamentu jest darmowe :).
Zwiedzanie Parlamentu zaczyna się z grubej rury, bo od razu przechodzimy do jednego z najbardziej spektakularnych pomieszczeń w budynku. Tzw. Sala Kolumnowa (Säulenhalle) to pomieszczenie o wymiarach 40 na 23 m - nazwa pochodzi od 24 korynckich kolumn z marmuru. Jak wspomniał przewodnik, Parlament mocno ucierpiał podczas bombardowania za czasów II wojny światowej - tutaj też dwie roztrzaskane kolumny trzeba było stawiać od nowa. Dobrze jednak, że nie zniszczono wszystkiego, bo Sala Kolumnowa to miało być bogactwo na powitanie - marmurowe nie tylko kolumny, ale i posadzka, zwieńczenia kolumn zdobione 23-karatowym złotem... Podobno zamysłem Hansena było, by - tak jak ma to miejsce w Anglii - władca otwierał tutaj zebranie parlamentu. No i na tym pomyśle architekt się przejechał, bo Franciszek Józef nigdy budynku nie odwiedził. Według przewodnika cesarz nie uważał Parlamentu za na tyle istotną instytucję, by poświęcać jej swoją uwagę i czas. Jednak nadzieja umiera ostatnia, więc w wielu miejscach w budynku znajdziemy wykaligrafowane inicjały cesarza - FJI (Franz Joseph I).
Chociaż większość grupy (a może i wszyscy) nie miała okazji do odwiedzenia Parlamentu przed remontem, to przewodnik i tak opowiadał trochę o tym, co zmieniono przez ostatnie lata. A remont okazał się dość okazały - kilka wewnętrznych dziedzińców przerobiono na zamknięte klatki schodowe, by ułatwić przemieszczanie się, zamieniono miedziany dach nad salą posiedzeń (którą przy okazji zmodernizowano) na szklaną kopułę... i w wielu miejscach pododawano sztukę współczesną. O ile nie gryzie się ona zbytnio z nowymi konstrukcjami, jak chociażby na klatkach schodowych, to już takie elementy pododawane przy XIX-wiecznych pomieszczeniach nawiązujących do architektury klasycznej... Nie. Nie przekona mnie to ;). Pomazane farbą prostokąty zasłaniające oryginalne, imitujące marmur ściany? Chyba nie rozumiem sztuki współczesnej...
Po krótkim spacerze po budynku i zajrzeniu do kilku pomieszczeń przeszliśmy w końcu do jednego z najważniejszych - dawnej sali Izby Deputowanych. Pierwsze skojarzenie, jakie budzi to pomieszczenie, to starożytny teatr grecki - i dokładnie na nim wzorował się tu architekt. Oryginalnie w izbie zasiadało 364 deputowanych, a najwięcej ich było w 1907 roku, bo aż 516. Z drugiej strony trzeba jednak zaznaczyć, jak ogromne było wtedy cesarstwo, nawet jeśli tutaj przemawiali tylko reprezentanci jego części (Węgry miały oddzielny parlament w Budapeszcie). Przewodnik opowiadał sporo ciekawostek, powołując się chociażby na pisarza Marka Twaina, który miał okazję obserwować sesje Parlamentu i uznał go za jeden wielki bałagan, gdzie każdy ma swoje zdanie, chce je wygłosić, a nikt nie rozumie sytuacji politycznej ;). Dodajmy do tego fakt, że większość wypowiadała się w swoim języku, przedstawiając problemy swojego regionu, ale mało kto to rozumiał. Oficjalnym językiem posiedzeń był niemiecki, więc notowano tylko to, co mówiono po niemiecku. W efekcie nie zachowały się zapisy wielu wypowiedzi przedstawicieli innych narodów, w tym najdłuższy monolog w historii austriackiego Parlamentu - jeden Czech podobno mówił przez 16 godzin... Dziś jednak nie wiadomo, o czym ;). Z bardziej znanych polskich nazwisk przedstawicielami Galicji byli m.in. Wincenty Witos czy Ignacy Daszyński.
Obecnie austriacki Parlament liczy ok. 244 członków: Rada Narodowa (izba niższa) to 183 osoby, a Rada Federalna (izba wyższa) - 61 osoby. Co ciekawe, w wyborach powszechnych wybiera się jedynie członków Rady Narodowej, zaś w Radzie Federalnej zasiadają przedstawiciele regionów wybierani przez lokalne parlamenty. Tutaj ilość miejsc zależy od spisów powszechnych i mogą wynikać z tego drobne różnice co jakiś czas, zatem obecnie w izbie wyższej zasiada 61 osób, ale wcześniej było to 62 :). Najwięcej miejsc przypada tu Dolnej Austrii (12) i Wiedniowi (11), a najmniej przedstawicieli mają Burgenland i Vorarlberg (po 3). Jednak w tej pięknie zdobionej sali nie zbiera się współcześnie ani izba wyższa, ani niższa - spotkania odbywają się tu jedynie na specjalne okazje, np. gdy zbiera się całe Zgromadzenie Narodowe (Bundesversammlung) albo odbywa się ceremonia inauguracyjna nowego prezydenta. Jak pokazywał przewodnik, wciąż znajdują się tu stare, drewniane ławki bez systemów elektronicznych - ani to wygodne, ani praktyczne dla funkcjonowania współczesnych władz ;).
To gdzie się zbiera Parlament (a dokładniej Rada Narodowa) podczas zwykłych sesji? W pomieszczeniu, które nie wywiera aż takiego wrażenia, za co podziękować możemy jedynie aliantom bombardującym Wiedeń ;). Bo oryginalna Izba Lordów (Herrenhaus) również mogła poszczycić się klasycznym wystrojem, jednak po II wojnie światowej nic z niego nie zostało. Salę odbudowano w latach pięćdziesiątych w kompletnie nowoczesnym stylu, który wydaje się tu nie pasować... ale z drugiej strony - szczególnie po ostatnim remoncie - zadbano tu o dobre oświetlenie, akustykę, pełną modernizację. Wygląd zszedł na dalszy plan ;). Obecnie najbardziej w oczy rzuca się stalowy orzeł dzierżący w pazurach młot i sierp - jedyna dekoracja sali.
Na szczęście zachowała się też piękna sala spotkań Rady Federalnej, choć nieco zmieniono ustawienie krzeseł, no i naturalnie wszystko zmodernizowano - wielkie żyrandole są dziś na elektryczność ;). Choć w gruncie rzeczy aż do remontu Bundesrat zbierał się w innym pomieszczeniu, które teraz przydzielono Radzie Ministrów, a Rada Federalna dostała dawną salę budżetową... Osobiście uważam, że dobrze na tym wyszli, ładniej tu ;). A wzroku się niemal nie da oderwać od sufitu - po pierwsze, przez piękne żyrandole, a po drugie, przez wciąż zdobiące sufit herby dawnych prowincji. Mimo że cesarstwo się rozpadło, wciąż znajdziemy tu np. herb Galicji.
Warto zwrócić uwagę na długość trasy, do której dołączamy - na tygodniu większość trwa 55 minut, a tylko ostatnia 85; w weekendy zaś odwrotnie. Na krótszej trasie nie tylko poznamy mniej ciekawostek na temat Parlamentu, ale też nie wejdziemy na samą górę, skąd można spojrzeć w dół do sali posiedzeń czy przejść na taras widokowy. Może Parlament nie jest najwyższym budynkiem w okolicy, ale dzięki centralnemu położeniu co nieco stąd zobaczymy, choćby katedrę i Hofburg. Na tarasie dobiegła końca 1,5-godzinna trasa, a miałam wrażenie, że czas ten zleciał w mgnieniu oka. Austriacki Parlament to piękny budynek z fascynującą historią i w 85 minut zobaczymy nie tylko najważniejsze pomieszczenia, ale poznamy w skrócie austriacki proces legislacyjny. Biorąc pod uwagę, że jest to darmowa atrakcja - aż żal nie skorzystać! :)
0 Komentarze