Cztery dni w Bukareszcie - wydawało mi się to czasem wystarczającym nie tylko na odkrycie rumuńskiej stolicy (zwłaszcza, że nie byłam w niej po raz pierwszy), ale też na krótki wypad za miasto. Oczywiście najpopularniejszą wycieczką z Bukaresztu jest słynny zamek Drakuli, ale akurat w nim już byłam i nie podobało mi się na tyle, bym chciała tam wracać ;). Nie chciałam się też zbytnio oddalać od stolicy, potrzebowałam krótkiej wycieczki na luzie. Po przejrzeniu dostępnych opcji stanęłam przed wyborem: słynny, renesansowy pałac Peleș w miejscowości Sinaia albo kopalnia soli w Slănic. Autem pewnie dałabym radę oba naraz, bo nie są zbyt odległe od siebie, ale ja auta nie miałam... Postawiłam na wygodę i urozmaicenie - pałaców w końcu widuję całkiem sporo dość regularnie ;). Zatem kopalnia soli, z wycieczką zorganizowaną z Gray Line Romania. Za całość zapłaciłam 54 €. Oczywiście przepłaciłam, ale tłuc się tam transportem publicznym... Bilet wstępu do kopalni kosztuje normalnie 45 lei (ok. 42 zł), transport w Rumunii też milionów monet nie kosztuje, ale z wycieczką zorganizowaną odebrano mnie spod hotelu, zawieziono pod kopalnię, zorganizowano bilety i odwieziono pod hotel. Za cenę, którą wciąż byłam gotowa zapłacić, by wyrwać się z miasta. Zatem można z wycieczką zorganizowaną, można na własną rękę, ale kopalnię soli w Slănic odwiedzić zdecydowanie warto :).
Po niespełna dwóch godzinach nie do końca zgodnej z przepisami jazdy nasz minibus zaparkował przed oficjalnym wejściem do kopalni. Parking jest ogromny, obok niego restauracja i liczne straganiki przywodzące mi na myśl wiejskie odpusty z dzieciństwa, bo większość dostępnych tam zabawek to były te, którymi ja zachwycałam się te dwadzieścia-trzydzieści lat temu ;). Do kasy ciągnęła się kilkuminutowa kolejka, w której stanął kierowca, a my przysiedliśmy w cieniu, rozmawiając. Gdy potem wychodziliśmy na powierzchnię, kolejka ciągnęła się już przez całą szerokość parkingu i czas stania szacowałabym spokojnie na ponad godzinę... Zatem, jeśli planujecie wizytę w kopalni soli, im szybciej przyjedziecie na miejsce, tym lepiej ;). Dostaliśmy bilety, ustaliliśmy z kierowcą, że spotkamy się na parkingu po dwóch godzinach, po czym... wsiedliśmy do kolejnego minibusa. Odjeżdżają one spod kas regularnie, przejeżdżają przez miasteczko, po czym zjeżdżają pod ziemię. Gdy znaleźliśmy się na głębokości ok. 200 m pod ziemią, bus się zatrzymał i mogliśmy w końcu wejść na główny teren kopalni.
W sierpniowy dzień na zewnątrz było trzydzieści parę stopni. Pod ziemią ledwo dwanaście-trzynaście. Miałam ze sobą bluzę i kurtkę, które szybko założyłam, ale po godzinie było mi już po prostu zimno. Zwłaszcza, że po kopalni chodzi się spokojnym krokiem, co rusz zatrzymując, więc nie ma jak się rozgrzać. Nic dziwnego, że mały sklepik oraz automaty z gorącymi napojami przeżywały prawdziwe oblężenie... Podziwiam za to ludzi, którzy skorzystali z niewielkich stanowisk do odpoczynku, bo leżeć w takim zimnie to jednak nie dla mnie ;).
A tak kilka słów o historii tego miejsca... Choć jakieś mniejsze wydobycie soli w Slănic odbywało się już wcześniej, to przełomowym rokiem był 1685, kiedy to Mihail Cantacuzino zakupił te tereny i postanowił otworzyć kopalnię. Miejsca, które można zwiedzać współcześnie, nie są jednak aż tak stare ;). Położona wyżej kopalnia Mihai została otwarta w 1912 roku i była to pierwsza kopalnia w Rumunii wyposażona w światło elektryczne. Przez ok. trzydzieści lat jej funkcjonowania wydobyto stąd ponad 460 tysięcy m3 soli. Na początku lat czterdziestych rozpoczęto wydobycie w położonej niżej kopalni Unirea - to właśnie ją można dziś zwiedzać. Sól wydobywano stąd do 1970 roku, a wkrótce po zamknięciu kopalnia stała się atrakcją turystyczną. Wymagała gruntownej renowacji po zalaniu w 1994 roku, ale od 1998 roku jest ponownie udostępniona odwiedzającym.
Gdy weszłam do kopalni, pierwsze, co mnie w niej zaskoczyło, to jej ogrom. Zwiedzałam już różne kopalnie w życiu i zazwyczaj kojarzyło mi się to ze spacerem wąskimi korytarzami, zaglądaniem do szybów i od czasu do czasu rozglądaniem się po nieco większych pomieszczeniach. Ale nie w Slănic. W Unirea wydobyto prawie 3 miliony m3 soli, dzięki czemu powstały komnaty o powierzchni 80 tysięcy m2. To czternaście pomieszczeń, w najwyższym miejscu sięgających 54 m wysokości - wielkość, która sprawia, że odwiedzający zatrzymują się przy wejściu i z niedowierzaniem rozglądają się dookoła... Na tej przestrzeni cały ten tłum zwiedzających rozbiega się w różnych kierunkach i wcale nie wydaje się tłoczno :).
Po raz pierwszy spotkałam się też w kopalni z taką ilością dodatkowych atrakcji. Wszelakie boiska do gry: siatkówkę, koszykówkę, piłkę nożną, place do tenisa i mini-golfa, stoły do ping-ponga, dmuchane zamki dla dzieci, a nawet... tory z gokartami. Przestrzeni jest wystarczająco, by to wszystko spokojnie zmieścić i wciąż zostawić sporo miejsca dla zwykłych spacerowiczów ;). Ponadto biała kula mieszcząca w sobie planetarium, no i miejsca do odpoczynku - zarówno osłonięte leżanki, jak i zwykłe stoliki, przy których można przysiąść i coś zjeść lub wypić. Większość powyższych atrakcji jest, naturalnie, dodatkowo płatna.
Oczywiście nie chodzi tu tylko o zabawę, ale i o możliwość dowiedzenia się czegoś o samej kopalni, no i podziwiania solnych wyrobów. W kilku miejscach znajdziemy tablice informacyjne po rumuńsku i angielsku, opowiadające o historii kopalni. Poza tym można tu zobaczyć zrobione z soli rzeźby i popiersia, a także wykuty w ścianie relief przedstawiający Michała Walecznego, XVI-wiecznego władcę, którego uznaje się za prekursora zjednoczonego państwa rumuńskiego.
Jedną z większych atrakcji kopalni jest też drewniany mostek prowadzący do niewielkiej, pięknie pokrytej solą platformy. Całość do tego oświetlona na różne kolory fajnie odbija się w wodzie, więc do mostku ustawiają się kolejki chętnych na zdjęcie. Ja stanie w kolejce i zdjęcie na mostku sobie odpuściłam, ale stojąc z boku pstryknęłam kilka fotek, bo nie da się zaprzeczyć: fajnie to wygląda... ;)
Jako że nie kusiło mnie ani skakanie po dmuchanym zamku, ani wydawanie pieniędzy na nieduże planetarium, nie spędziłam na dole dwóch godzin. Obeszłam całość, poczytałam o historii, zrobiłam setkę zdjęć i uznałam, że jednak wolę 30 stopni na górze niż 13 na dole ;). Kiedy zebrała się znów cała nasza kilkuosobowa grupa, kierowca odwiózł nas z powrotem do Bukaresztu, a ja miałam jeszcze kilka godzin na obiad i spacer po starym mieście. Zdecydowanie jednak polecam taką odskocznię od miejskich zabytków, a za mną chodzi jeszcze położona dalej od Bukaresztu Salina Turda... Tę kopalnię będzie trzeba odwiedzić przy kolejnej wizycie w Rumunii ;).
0 Komentarze