Wśród miejsc do zobaczenia podczas naszej dolnośląskiej objazdówki zaznaczyłam sobie słynne Kolorowe Jeziorka. Położone są jednak nieco na uboczu, kawałek dalej od pozostałych miejsc, które chciałam odwiedzić. A skoro już mieliśmy podjechać do Rudawskiego Parku Krajobrazowego, zaczęłam przeglądać mapę, co by tu jeszcze zobaczyć w okolicy, no i tak trafiłam na ruiny zamku Bolczów w Janowicach Wielkich (10 km na północ od jeziorek, również na terenie parku). Wyjazdowy poranek przywitał nas jednak gęstą mgłą, przy której spacer nad jeziorka niezbyt mi się widział - podobno najlepiej wyglądają, gdy słońce odbija się w wodzie. Zamieniliśmy więc kolejność zwiedzania i zaczęliśmy od ruin zamkowych z nadzieją (która, na szczęście, się spełniła), że w międzyczasie się przejaśni :).
My zaparkowaliśmy na niewielkim, prywatnym parkingu tuż przy wejściu na szlak, ale jak ktoś chce zaoszczędzić te parę złotych, można się za darmo zatrzymać w samym miasteczku :). Pan z parkingu rzucił wątpiącym okiem na zwykłe buty mojego faceta i stwierdził, że nie sądzi, by nadawały się na tę trasę. Nie wdawaliśmy się już w dyskusję pt. panie, te buty świetnie się sprawdzają na alpejskich spacerach ;), ale po prostu ruszyliśmy ścieżką przez las. Przejście szlakiem zajmuje ok. pół godziny, czasem bywa trochę stromo, ale bez przesady - rodziny z dziećmi radziły sobie bardzo dobrze :). Po deszczu mogłoby być faktycznie nieprzyjemnie, ale w ciepły, suchy dzień to po prostu krótki spacer pod górkę. Nim się obejrzeliśmy, już staliśmy przed bramą zamkową.
Historia zamku sięga XIV wieku i rodu Bolczów, położona na wzgórzu warownia niejednokrotnie ucierpiała, była odbudowywana i przebudowywana... Jej kres położyła dopiero wojna trzydziestoletnia - po zniszczeniach dokonanych przez Szwedów zamek Bolczów pozostał ruiną do dzisiaj, choć dla dobra turystyki zadbano o częściowe rekonstrukcje i renowacje. Wstęp na teren ruin jest darmowy, co okazało się miłą niespodzianką, choć z drugiej strony w środku nie spędzi się dużo czasu. Z części murów rozciąga się też widok na okolicę, choć zazwyczaj sprawdza się tu jednak powiedzenie: ładny widok, tylko drzewa zasłaniają ;). Po obejściu ruin zeszliśmy tą samą ścieżką z powrotem na parking, by ruszyć w kierunku Kolorowych Jeziorek, skoro słońcu udało się już przebić przez mgłę...
Ledwo opuściliśmy Janowice Wielkie, a ja natychmiast zarządziłam przystanek. Z niedowierzaniem spojrzałam na tablicę przy wjeździe do Miedzianki - przecież to o tej wsi, dawnym niemieckim miasteczku górniczym Kupferberg, pisał w swoim świetnym reportażu Miedzianka. Historia znikania Filip Springer. Książka rozsławiła nieco wioskę, która współcześnie nie ma nawet stu mieszkańców, więc nie ma co i szukać zorganizowanego parkingu - zatrzymaliśmy się pod kościołem św. Jana Chrzciciela i wybraliśmy na krótki spacer po okolicy.
Kupferberg położony na stokach Miedzianej Góry rozkwitł dzięki górnictwu i to ono doprowadziło potem do jego upadku. Pierwsze pisane źródła o miasteczku pochodzą z XIV wieku, wydobywano tu - naturalnie - miedź oraz srebro, Kupferberg rozsławił także tutejszy browar. Wyczerpanie złóż sprawiło, że w XIX wieku górnictwo zaczęło upadać, ale miasteczko stało się dość popularnym ośrodkiem przemysłowym. Ostateczny upadek przyniosła tu II wojna światowa - w 1945 roku miasto Kupferberg stało się wsią Miedzianka w granicach Polski, a w okolicy odkryto złoża uranu. Dobrała się do nich Armia Czerwona, wydobycie było zaś tak niszczące, że budynki zaczęły grozić zawaleniem. Większość mieszkańców została przeniesiona do Jeleniej Góry, budowle zaczęto wyburzać (w tym zabytkowy kościół ewangelicki, co - patrząc po historycznych zdjęciach - jest niepowetowaną stratą...). Do dziś zachowały się pojedyncze budynki w złym stanie, ale większość ruin dawnej Miedzianki porosła już gęsta roślinność. Tam, gdzie kiedyś był rynek, postawiono tablice informacyjne ze starymi zdjęciami - większość wyblakła już tak, że nie da się na nich nic wyczytać. Na pozostałości starego niemieckiego cmentarza wejść (przynajmniej legalnie) się nie da. Bez znajomości historii tego miejsca Miedzianka nie robi żadnego wrażenia, nie zwraca na siebie uwagi przejeżdżających. Specjalnie przyjeżdżać tutaj może nie warto, ale po lekturze reportażu Springera zatrzymanie się tutaj po drodze było dla mnie fascynującą ciekawostką :). A książkę bardzo, bardzo polecam, jeśli jeszcze nie czytaliście.
Dojechaliśmy do Wieściszowic, a strzałki na Kolorowe Jeziorka były już wszechobecne. Tak samo jak parkingi ;). Jest tu ich kilka, są całkiem spore, większość kosztuje 10-15 zł za dobę, choć nam akurat na jednym z parkingów bliżej bramy policzono tylko 5 zł ;). Pan parkingowy od razu dał nam niewielką mapkę z terenem jeziorek i pokazał, którędy do nich dojdziemy - zgubić się nie dało. Już po chwili przeszliśmy przez bramę wejściową, co ciekawe, mimo że to dość popularna atrakcja turystyczna, to wstęp jest darmowy - miło ;). Generalnie Kolorowe Jeziorka to cztery stawy położone na terenie dawnych kopalni - to różne związki chemiczne, będące pozostałościami po wydobyciu, odpowiadają za kolor wody w jeziorkach. Na przejście od pierwszego do ostatniego jeziorka liczy się ok. godziny, ale to zakładając, że nie schodzi się nad wodę, nie zbacza ze szlaku, a chyba nikt tak nie postępuje ;). Dlatego większość informacji w internecie zaleca dać sobie na Kolorowe Jeziorka tak ze 3 godziny.
Pojedynczy znajomi, którzy mieli już wcześniej okazję odwiedzić Kolorowe Jeziorka, nie zachęcali do wizyty tutaj. Mówili, że to mocno przereklamowana miejscówka, w sezonie strasznie zatłoczona, a zdjęciom w internecie nie ma co ufać. Wybraliśmy się tu na tygodniu, więc tłumów uniknęliśmy, ale co do samych jeziorek przyszło mi się zgodzić ze znajomymi - są przereklamowane. Pierwsze jeziorko, zawierające wapń i siarkę, żółte jest tylko z nazwy, dla mnie miało odcień zieleni. Jeziorko Purpurowe - czyli brudnobrązowe - swoją barwę zawdzięcza procesom rozkładu pirytu. Kolejne było Jeziorko Błękitne, ponoć tak czyste, że rozkwitły tam glony nadające wodzie niebieski kolor. Chyba glony miały wolne, bo woda była brudnozielona ;). Mimo promieni słońca mieniących się w wodzie nic nie wyglądało choć w przybliżeniu tak, jak powinno. W efekcie spacer do oddalonego najbardziej Zielonego Jeziorka sobie odpuściliśmy - zwłaszcza że latem podobno często wysycha i nie było nawet pewności, że zobaczymy tam jakąkolwiek wodę. A zielone były już przecież i tak poprzednie jeziorka ;). Cóż, z odrobiną Photoshopa wszystko może wyglądać ładnie, ale dla nas szału nie było - chodziło nam tylko po głowie: ludzie, gdybyście zobaczyli austriackie jeziorka w Alpach...! ;) I tak śmiesznie wyszło, że dodane do zwiedzania ruiny zamkowe i Miedzianka, gdzie bez planowania zatrzymaliśmy się po drodze, okazały się tego dnia zdecydowanie fajniejszą atrakcją niż Kolorowe Jeziorka, które od dawna miałam na swojej liście must-see...
0 Komentarze