Lubelskimi wydarzeniami okołoświątecznymi interesuję się od lat, bo w Lublinie bywam zazwyczaj raz w roku - właśnie w okolicy świąt. Co roku też szukam w internecie informacji o jarmarkach świątecznych, nie spodziewając się tu cudów. Jarmarki to w końcu nie jest wschodni zwyczaj ;). Internet zazwyczaj podrzucał informacje o jakichś weekendowych kiermaszach świątecznych, mama wspominała też o kilku budkach na starym mieście hucznie nazwanych jarmarkiem w ubiegłym roku. Nic z tego nie brzmiało mi dotąd na tyle interesująco, bym chciała w nieprzyjemną grudniową pogodę jechać na miasto. Szczególnie, że i dekoracje świąteczne od lat są te same... W tym roku jednak postanowiłam zobaczyć lubelskie jarmarki (tak, w liczbie mnogiej! ;) ) i zaraz opowiem Wam o moich wrażeniach.
Główną motywacją do odwiedzenia starego miasta w weekend 16-17 grudnia nie był jednak wcale jarmark, choć ten - naturalnie - też chciałam zobaczyć. Bardziej ciekawiły mnie jednak dekoracje zamku związane z promocją filmu Rebel Moon z Netflixa. Na budynku wyświetlano kolorowe mappingi, a nad zamkiem unosiły się ogromne kule imitujące planety. Przyjechaliśmy do centrum po zachodzie, na placu Zamkowym zgromadziło się sporo ludzi, budynek był faktycznie pięknie podświetlony, ale kul ani widu ani słychu. Potem się okazało, że atrakcję skrócono i przez dość tragiczną pogodę przez ostatnie dwa dni planet nad zamkiem już nie było. Postaliśmy chwilę w tłumie, porobiliśmy trochę zdjęć, ale w końcu stwierdziliśmy, że nie ma co dalej czekać - idziemy na Stare Miasto.
W trzeci weekend grudnia dookoła Trybunału rozstawiono około czterdziestu stoisk, tworzących lubelski jarmark bożonarodzeniowy. Oferowano na nich głównie rękodzieło lub lokalne produkty spożywcze. Na niewielkiej scenie odbywały się koncerty, były też pokazy przyrządzania regionalnych zup. Generalnie program nieszczególnie bogaty, zwłaszcza że jarmark odbywał się tylko za dnia i kończył się o 18. W efekcie, kiedy przyszliśmy na miejsce w niedzielę ok. 17, to już spora część stoisk była zamknięta, a ze sceny leciały jedynie kolędy z odtwarzacza.
Zdaję sobie sprawę, że ten jarmark odbywał się tylko w jeden weekend, więc nie było co inwestować w trwalsze stoiska, ale kurczę... zobaczylibyście, jakie targi potrafią ogarnąć małe austriackie miasteczka tylko na jeden weekend ;). Serio spodziewałabym się czegoś więcej po Lublinie, a tutaj czułam się jak na jakimś bazarze... I nawet żadnego stoiska z grzańcami, żeby się rozgrzać przy tej raczej listopadowej niż grudniowej pogodzie. Te stragany, które były jeszcze otwarte, też rzadko kiedy przyciągały wzrok swoją ofertą. W oko wpadła mi jedynie fotobudka, fajna, świątecznie udekorowana miejscówka, gdzie można było zrobić sobie zdjęcie upamiętniające wizytę na tym jarmarku ;).
Dla fanów rękodzieła ciekawostką w tamten weekend były Sprawunki, czyli Targi Rzeczy Wyjątkowych, odbywające się już po raz szósty. Wydarzenie miało miejsce w kamienicy przy Grodzkiej 7, w siedzibie organizatora - Warsztatów Kultury w Lublinie. Szczerze, to nie była atrakcja dla mnie, nie jaram się jakoś szczególnie rękodziełem, a wśród stoisk w kamienicy było dość ciasno. Ale można było tu też napić się grzanego wina, wyjść na udekorowany świątecznie dziedzinie, a może i zaopatrzyć się w prezenty, jeśli mamy wśród bliskich miłośników takiej twórczości.
Było zimno, wilgotno, a zarazem bardzo tłoczno. Choć i tak podobno to nic w porównaniu z tym, jak wyglądało centrum Lublina poprzedniego dnia, gdy pod zamek przyjechała ciężarówka Coca Coli... ;) Ciężko było nawet przyjrzeć się z bliska dekoracjom świątecznym, bo wszędzie pełno ludzi, a szczególnie oblegana była nowo postawiona na placu Litewskim karuzela. Za to kompletnie inaczej to wszystko wyglądało tydzień później...
Myślałam, żeby wyskoczyć na chwilę na miasto w piątkowe popołudnie, ale zniechęciła mnie pogoda. Niebieskie niebo / wichura i śnieg / niebieskie niebo / śnieg z deszczem - zmieniało się co parę minut. To się ubierałam i zbierałam do wyjścia, to się chowałam po koc, aż w końcu zrezygnowałam całkowicie. Lepiej zapowiadało się w sobotę 23 grudnia - czasem prószył śnieg, ale większość dnia było czyste niebo. Po 15 skierowałam się na przystanek, by dojechać do centrum akurat, kiedy się zacznie ściemniać i pozapalają dekoracje świąteczne. Po drodze znów zaczął padać śnieg, ale kompletnie nie spodziewałam się armagedonu, który przywitał mnie, gdy wysiadłam na placu Litewskim. Śnieżyca taka, że ciężko było cokolwiek robić - lodowaty wiatr zamrażał palce trzymające aparat, który z kolei ciągle był oślepiany przez wirujące wszędzie płatki śniegu... Cóż, przynajmniej tłumów tu nie było ;). Niestety, niektórych dekoracji nie zapalono, w tę pogodę karuzela była całkowicie wyłączona.
W połowie grudnia pod pedetem (czy tam Galerią Centrum ;) ) ustawiono szopkę bożonarodzeniową. W przedwigilijne popołudnie świeciła pustkami, czasem tylko zajrzeli do środka pojedynczy przechodnie. Jednak zazwyczaj w okołoświąteczne popołudnia, aż do 6 stycznia, odbywają się tu koncerty kolęd w wykonaniu zarówno lokalnych zespołów muzycznych, jak i przedszkolaków oraz uczniów lubelskich szkół.
W okresie świątecznym w Lublinie odbywa się Festiwal Bożego Narodzenia, którego częścią są wspomniane wszechobecne w centrum dekoracje czy koncerty w szopce. Zaś w dniach 18.12-7.01 na Krakowskim Przedmieściu zorganizowano jarmark bożonarodzeniowy. Bardziej właściwy niż ten bazarek spod Trybunału ;). Budek dużo nie ma i czynne są jedynie pomiędzy 15 a 20, ale te drewniane stoiska wyglądają przynajmniej tak, jak trzeba :). I można się tu napić ciepłych napojów, spróbować lokalnego jedzonka, no i kupić świąteczne drobiazgi. Kiedy przeszłam przez jarmark w tę najgorszą śnieżycę i przystanęłam przy budce z napojami, zastanawiając się, czy nie wziąć czegoś na rozgrzewkę, przemiła pani sama zaproponowała mi herbatę z sokiem malinowym - za darmo. Może i jej się szkoda zrobiło masochistki spacerującej z aparatem w tę pogodę? ;)
Choć pierwotnie nie planowałam iść dalej na Stare Miasto, nie mogłam się oprzeć pokusie zobaczenia go przykrytego białym puchem :). Najgorsza śnieżyca też się już powoli uspokajała, śnieg padał coraz delikatniej i coraz więcej ludzi zaczęło wychodzić na zewnątrz. Trzeba było się więc pospieszyć i zobaczyć centrum bez ludzi, za to ze śniegiem ;).
Ja już wróciłam do Austrii, więc z dalszego programu nie skorzystam, ale Festiwal Bożego Narodzenia w Lublinie potrwa do 9 stycznia. W poniedziałek, 8 stycznia, odbędą się warsztaty tworzenia kartek świątecznych dla dzieci, od 4 do 6 stycznia w szopce będzie można posłuchać kolęd, no i jeszcze do przyszłej niedzieli potrwa jarmark na Krakowskim Przedmieściu. Pełen program festiwalu znajdziecie tutaj, choć wiadomo, większość wydarzeń odbyła się już w grudniu :).
Zdaję sobie sprawę, że mieszkam w Wiedniu i mam przez to dość mocno wygórowane oczekiwania odnośnie tego, co się może dziać w mieście w okresie przedświątecznym. Z drugiej strony wiem jednak, że w Polsce da się to fajnie ogarnąć - zawsze zachwycają mnie warszawskie dekoracje, lubię wrocławski jarmark, a jestem pewna, że takich fajnych miejsc jest w kraju więcej. W Lublinie brakuje mi takiej magii świątecznej - jak przeglądam swoje zdjęcia, to mam wrażenie, że więcej uroku jest tu ze śniegu, a nie z dekoracji ;). Podobają mi się te ozdoby na Starym Mieście, ale jest ich mało, widuję je niezmiennie od lat, brakuje jakiegokolwiek efektu zaskoczenia. Ale wciąż - fajnie, że coś się organizuje, że miasto próbuje. Po tłumach, które widziałam w centrum na tydzień przed świętami (i na zdjęciach wrzuconych do internetu w same święta), wnioskuję, że jest tu ogromne zapotrzebowanie. Nawet przy tragicznej pogodzie ludzie chcą jechać na miasto, oglądać dekoracje, korzystać z atrakcji... Więc mam nadzieję, że z roku na rok będzie ich coraz więcej ;).
0 Komentarze