Zima to czas wszelakich ogrodów światła i kolorowych mappingów, zachęcających ludzi do spędzania czasu na dworze po zmroku... i wydawania pieniędzy ;). Austria poszła tu krok dalej, bo obok różnych takich atrakcji (rok temu pokazywałam Wam tutaj ogród światła Illumina w Laxenburgu czy zimowy park Kittenberger Erlebnisgärten), w tym sezonie zaprezentowała wystawę zatytułowaną Game of Dragons. Atrakcję znajdziemy w Ritterburg Lockenhaus w Burgenlandzie, 110 km na południe od Wiednia, blisko granicy z Węgrami. O Game of Dragons dowiedzieliśmy się z atakujących na mediach społecznościowych reklam i choć na start uznaliśmy, że zdjęcia reklamowe wyglądają na dzieło komputera a nie fotografa, to i tak można by podjechać i zobaczyć... ;)
Lockenhaus nie należy do najbardziej znanych austriackich atrakcji turystycznych, więc parking wzdłuż drogi prowadzącej do zamku oraz tuż obok wejścia w sezonie letnim najpewniej wystarczy z nawiązką. Okazało się jednak, że na smoczą wystawę ludzi ściągnęło tu mnóstwo - a dojechać tu autobusem niby się da, ale ile z tym kombinowania... Zwłaszcza zimowym wieczorem chyba nikogo nie dziwi, że ludzie wybierają auta. Nam się akurat poszczęściło, bo ktoś wyjeżdżał, ale w weekendy - zwłaszcza we wcześniejszych godzinach - trzeba się liczyć z tym, że o miejsce parkingowe bliżej zamku może być trudno.
Bilety kupiliśmy wcześniej online i polecam to zrobić, bo choć kasy są i na miejscu, to może się okazać, że na najbliższe godziny wszystko już wykupione. Wstęp dla osoby dorosłej kosztuje 15 €, dla dziecka (4-14 r.ż.) - 9 €. Wydaje mi się to bardzo racjonalną ceną - większość tego typu atrakcji w Austrii jest sporo droższa, a często ma zdecydowanie mniej do zaoferowania. Tu na cenę ma pewnie wpływ lokalizacja, z Wiednia jest ponad godzina jazdy, z Graz półtorej, a nawet Eisenstadt - stolicę Burgenlandu - dzieli od zamku prawie pięćdziesiąt minut jazdy. Oczywiście chętnych nie brakuje, ale jeśli chce się ściągnąć tutaj ludzi, którzy w drodze spędzą więcej czasu niż na miejscu, cena nie może być zaporowa.
No właśnie, warto wziąć pod uwagę, że zamek Lockenhaus nie jest duży, a większość budowli zajmuje muzeum otwarte tylko w sezonie, więc podczas wystawy Game of Dragons można było gdzieniegdzie zajrzeć przez kraty, ale wejść do pomieszczeń się nie dało. Figury smoków rozstawiono wokół budowli oraz na dziedzińcu, ale nie ma się co łudzić - wiele czasu na obejście całości nie potrzebujemy. Organizator sugeruje, by na Game of Dragons przeznaczyć godzinę i wydaje mi się to dobrze wyliczonym czasem - może z małymi dzieciakami wszystko potrwa dłużej, ale dorośli czy nastolatkowie w godzinę uwiną się spokojnie. Za dodatkową opłatą można skorzystać też z atrakcji w okularach VR albo napić się grzanego wina w zamkowej kuchni, ale nie wydłuży nam to pobytu w Lockenhaus za bardzo ;).
Jak wspomniałam we wstępie, patrząc na zdjęcia reklamowe Game of Dragons, spodziewałam się, że nie oddają one rzeczywistości. I faktycznie, całość wyglądała inaczej - nieco mniej nastrojowo, ale czego się spodziewać po miejscu odwiedzanym przez tłumy? Z drugiej strony śnieg zrobił swoje i przykryty białą warstwą zamek ze smokami wywarł na mnie pozytywne wrażenie. Ale przede wszystkim zaskoczyło mnie to, że smoki się ruszały! Nie były to tylko podświetlone figury, a tego spodziewałam się, patrząc na zdjęcia. Wykonane bardzo szczegółowo potwory wyginały się, pochylały, świeciły oczami i warczały na odwiedzających. Czasem wyglądało to trochę śmiesznie lub tandetnie, ale w większości przypadków efekt wow gwarantowany :).
Spodobał mi się też ogromny mapping na jednej z bocznych ścian zamku - niestety nie udało mi się tego sensownie uchwycić na zdjęciu :( Ogień, błyskawice i potężny smok latający dookoła twierdzy - całość, choć krótka, na pewno warta uwagi. Mniejsze mappingi można było zobaczyć też na dziedzińcach zamkowych - były to głównie światła w kształcie smoków, fajnie współgrające z cieniami na ścianach.
Game of Dragons wystartowało 30 listopada i można je obejrzeć w każdy weekend (piątek-niedziela) aż do 18 lutego. Wstęp w godzinach 16-20 i - jak już wspomniałam - w bilety dobrze zaopatrzyć się zawczasu. Jako że cała atrakcja to zabawa na godzinę-półtorej, a dojechać kawałek jednak trzeba, warto też rozejrzeć się za innymi ciekawostkami w okolicy - my spotkaliśmy się na obiad ze znajomymi z Burgenlandu i odwiedziliśmy świąteczny domek w Bad Tatzmannsdorf. Tak spędzony dzień bardzo mi się podobał i myślę, że warto było tu przyjechać :).
0 Komentarze