Położone ok. 20 km od Tunisu Sidi Bou Said to prawdziwa turystyczna perełka północnej Tunezji. Kadry z popularnych punktów widokowych zdobią liczne pocztówki i foldery reklamujące kraj, a większość zorganizowanych wycieczek do stolicy musi zahaczyć o te miasteczko chociaż na chwilę. Ze względu na kolorystykę tutejszych budynków - białe ściany i niebieskie elementy dekoracyjne, drzwi i okiennice - wiele przewodników i stron internetowych porównuje Sidi Bou Said to greckiego Santorini. Mi się te kolory w ogóle kojarzą z klimatem śródziemnomorskim, a błękit to dla Tunezyjczyków kolor pokoju, więc wszechobecne fragmenty budynków w tym kolorze nikogo nie dziwią. Jednak takiej ilości biało-niebieskich kombinacji jak w Sidi Bou Said to jeszcze nie widziałam... :)
A skąd się to wszystko wzięło? Zacznijmy od odrobiny historii. Badania archeologiczne wykazały zamieszkanie tej okolicy od czasów punickich, znaleziono tu też pozostałości rzymskiej willi. Miasteczko zaczęło się rozwijać za czasów arabskich, jeszcze we wczesnym średniowieczu, ale swoją obecną nazwę otrzymało dopiero pod koniec XIX wieku. Sidi Bou Saïd stało się w tamtych czasach niemal mekką dla uciekinierów z Tunisu, wszystkich tych, których było stać na domek za miastem w pięknej okolicy i chcieli odpocząć od stolicy. Na początku XX wieku dołączył do nich Rodolphe d'Erlanger, pochodzący z rodziny bankierskiej malarz i muzykolog. Zakupił ziemię i rozpoczął budowę rezydencji w stylu arabsko-andaluzyjskim, zadbał też o to, by miasteczko w 1915 roku wpisano na listę zabytków chronionych. W efekcie zabroniono tutaj niepasującej zabudowy, a że d'Erlanger zatroszczył się o biało-niebieską kolorystykę... ;) Przewodniczka mówiła, że od tego czasu każda nowa budowla w Sidi Bou Saïd musi mieć białe ściany i niebieskie elementy. Oczywiście zdarzają się drobne dodatki w innych kolorach - szczególnie łatwo można trafić na żółte lub brązowe drzwi, jednak wszystko wciąż stanowi jednolitą całość.
Sidi Bou Saïd położone jest nad Zatoką Tuniską, jednak na poziomie morza znajduje się głównie port - cała historyczna zabudowa miasteczka leży na wzniesieniu. Zapewnia to mnóstwo świetnych punktów widokowych, do których bezproblemowo poprowadzi nas Google Maps ;). Niestety, nam się pechowo trafił pochmurny dzień na zwiedzanie miasteczka - patrząc na internetowe zdjęcia, w słońcu to wygląda cudownie, gdy całe morze mieni się wszystkimi odcieniami niebieskiego... :)
Jedną z najważniejszych atrakcji miasteczka - i jedyną, którą udało nam się zobaczyć wewnątrz - jest pałac Dar El Annabi. Jesienią 2023 roku wstęp tutaj kosztował 5 dinarów (6,45 zł) i naprawdę warto było tutaj zajrzeć :). Pałac powstał pod koniec XVIII wieku i został przebudowany w wieku XX na polecenie Taiba El Annabiego. Przewodniczka mówiła o tym miejscu po prostu jako o domu arabskim, choć myślę, że to spore niedopowiedzenie - w końcu to letnia rezydencja Annabiego w stylu, na jaki pewnie większości Tunezyjczyków nie byłoby stać. Pozwala jednak przyjrzeć się arabskiej architekturze, a także tradycyjnym wnętrzom.
Wchodząc do rezydencji, na start dostajemy wydruk informacji o budynku i poszczególnych pomieszczeniach - my wybraliśmy po angielsku, polskiego jakoś nie mieli ;). Przez niewielki dziedziniec z ogródkiem wchodzi się do różnych pomieszczeń: saloniku, sali modlitw, biblioteczki, kuchni, pokoju do przyjmowania gości... W niektórych częściach rezydencji znalazły się też figury poubierane w tradycyjne tunezyjskie stroje. Większość pokojów jest zagrodzona - da się zajrzeć, ale bez dotykania czy podchodzenia do przedmiotów.
Warto też wejść po wąskich schodach na samą górę, na szeroki taras. Zapewnia on widok na sporą część centrum Sidi Bou Saïd, dziesiątki, setki biało-niebieskich budowli i gdzieś dalej w tle Zatoka Tunezyjska :). Taras jest całkiem duży, piętrowy, można porozglądać się po różnych zakamarkach - a, co najważniejsze, w rezydencji nie było zbyt wielu odwiedzających, więc taras akurat mieliśmy prawie cały czas tylko dla siebie :).
W przeciwieństwie do dość pustego Dar el Annabi, samo Sidi Bou Saïd opustoszałe na pewno nie było. Sporo się nagimnastykowałam, by porobić gdzieś zdjęcia bez ludzi lub z niewielką ich ilością. Co pewnie było możliwe tylko dlatego, że byliśmy w listopadzie - nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak zatłoczone musi być to miasteczko w szczycie sezonu ;). Jesiennym popołudniem sporo ludzi było na głównej ulicy, stanowiącej też lokalny targ, na którym dominowały pamiątki i wszelakie wyroby ceramiczne. Samo miasteczko wpadło mi w oko, choć byliśmy tam dość krótko, tylko przy okazji wizyty w Tunisie i Kartaginie. Wyobrażam sobie jednak, że w ciepły, słoneczny dzień można tu bez problemu spędzić cały dzień i człowiek się nie będzie nudził - Sidi Bou Saïd zdecydowanie ma swój urok :).
0 Komentarze