Advertisement

Main Ad

Pałac Esterházy w Fertőd

Kiedy jakoś w pandemii zwiedzałam pałac Esterházy w austriackim Eisenstadt, na swoją listę must-see dodałam też kolejną należącą kiedyś do tej rodziny posiadłość - tym razem w węgierskim Fertőd. Ale choć oba miasta dzieli ledwo 50 km (Fertőd położone jest przy samej granicy z Austrią), to z dojazdem tak łatwo nie było. Do Eisenstandt z Wiednia dojadę bezpośrednim pociągiem w godzinę. Jak patrzyłam swego czasu na połączenia do Fertőd - z przesiadką w Sopronie na koleje lub autobusy węgierskie - to po prostu taka wycieczka nie wydawała mi się warta wysiłku (choć teraz podobno kursują z Wiednia bezpośrednie pociągi do sąsiedniej miejscowości). Samochodem to jednak inna bajka - choć to 110 km, to autostradą Google pokazuje niecałe 1,5 godziny jazdy. Akurat w ciepłą i słoneczną sobotę (co nie jest znowu takie zwyczajne w lutym...) bez planów plany wyklarowały się same: jedziemy zobaczyć pałac Esterházy w Fertőd!
Sprawdziłam dojazd, parking i godziny otwarcia, uznając, że to wystarczy. Może to i dobrze, że nie sprawdziłam wcześniej cen biletów, bo jeszcze byśmy się 3x zastanowili nad przyjazdem ;). Parking znajduje się tuż obok pałacu - w lutym był darmowy, ale widziałam szlabany i parkomaty, więc nie gwarantuję, że tak samo jest w sezonie. Podeszłam do kasy kupić bilety i przez chwilę złapałam zawiechę, patrząc na apkę Revoluta: pobrano 52 €. Za dwa bilety na węgierskiej wiosce...? Ano, najwidoczniej. Bilet wstępu do całego pałacu kosztuje dla osoby dorosłej 9.900 forintów (110 zł), ewentualnie można zobaczyć wnętrza bez zachodniego skrzydła za 7.900 (88 zł). Przyznam szczerze, że takich cen się tutaj nie spodziewałam, no ale skoro już przyjechane, zapłacone, to można ruszyć na zwiedzanie. A pierwsza myśl, jaka nam przyszła do głowy, patrząc na architekturę pałacu: trochę się chyba wzorowali na wiedeńskim Schönbrunnie...
Pomysł na budowę pałacu pojawił się w głowie księcia Miklósa Esterházy w latach sześćdziesiątych XVIII wieku - najwidoczniej rezydencja rodowa w Eisenstadt (wtedy Kismarton) przestała mu wystarczać, albo po prostu chciał zbudować sobie coś w swoim stylu ;). W pałacu zamieszkano już w 1766 roku, choć - jak to zwykle bywa przy tak ogromnych przedsięwzięciach - budowa trwała jeszcze wiele lat. Książę uznał pałac za ukończony ok. 1784 roku... i można ująć, że lata świetności zaczynał mieć już wtedy za sobą. Od 1766 do 1790 działał tutaj blisko związany z rodziną Esterházy Joseph Haydn i w tamtych czasach życie pałacowe faktycznie kwitło. Jednak żaden z następców księcia Miklósa nie zdecydował się na stałą przeprowadzkę z Eisenstadt do Fertőd, co przypieczętowało trochę losy pałacu - nieco abstrakcyjna myśl, bo jeśli wierzyć Wikipedii, to budowa pochłonęła astronomiczną kwotę 13 milionów guldenów austriackich...
A jak wygląda zwiedzanie pałacu, który reklamuje się sloganami w stylu największy i najsłynniejszy barokowo-rokokowy pałac na Węgrzech? Zaczynamy od głównej części pałacu i zwiedzania parteru, z którego pochodzą powyższe zdjęcia. Najbardziej zachwycającą - przynajmniej dla mnie - salą była pięknie zdobiona na biało i zielono sala Terrena, mająca przywodzić na myśl zimowe ogrody. Parter został gruntownie odrestaurowany - było to konieczne, bo jak możecie sobie wyobrazić, po dojściu do władzy na Węgrzech komuniści nie darzyli rodów takich jak Esterházy szczególną miłością. Meble i inne cenne rzeczy rozkradziono, a same budynki pełniły różne funkcje - pałac był Instytutem Badań nad Rolnictwem... W latach pięćdziesiątych rozpoczęto odnowę pałacu, muzeum otwarto w 1959 roku,  ale wciąż nie jest tu tak, jak było.
W porównaniu z parterem pierwsze piętro nie wygląda tak okazale. Często brakuje jeszcze jakichkolwiek ozdób na ścianach, więc na białej farbie wyświetlane są po prostu z projektorów wzory, mające imitować dawne tapety. Na piętro jednak wejść trzeba, bo to tam znajduje się najokazalsze pomieszczenie w całym pałacu :). Wielka Hala - cała w złocie i w bieli - robi ogromne wrażenie. Na suficie znajdziemy freski autorstwa Josepha Ignatza Mildorfera. Bezpośrednio z Wielkiej Hali przejdziemy do sali Haydna, w podobnej kolorystyce, choć w porównaniu z poprzednim pomieszczeniem nie ma już tego efektu wow... ;)
W górnej części pałacu znajduje się Belvedere, czyli taras widokowy. Zanim jednak wejdziemy na niego po schodach, trafimy do sali filmowej, w której można obejrzeć animacje związane z pałacem - lecące na przemian po węgiersku i angielsku. Sam Belvedere to pomieszczenie z niestety zamkniętymi oknami (może latem otwierają, bo to wszystko się musi przecież nieźle nagrzewać...), przez które można spojrzeć zarówno na dziedziniec pałacowy, jak i ogrody po drugiej stronie. Ciekawostką są zachowane na niektórych ścianach napisy po rosyjsku wychwalające Armię Czerwoną - ot, pamiątka po trudnych latach czterdziestych...
Tutaj kończy się zwiedzanie części głównej pałacu - tyle zobaczymy, kupując podstawowy bilet. Jak już wspomniałam, my kupiliśmy pełny, obejmujący również zachodnie skrzydło, do którego następnie się skierowaliśmy. Obejmuje ono dwie główne wystawy: galerię obrazów, w której nie można robić zdjęć, oraz - nieco ciekawszą z mojego punktu widzenia - kolekcję porcelany. Osobiście uważam, że o ile nie jesteście miłośnikami malarstwa lub porcelany, tę część można sobie odpuścić i zaoszczędzone 2.000 forintów (22,30 zł) przeznaczyć na coś smacznego w pobliskiej kawiarni ;).
Na sam koniec wybraliśmy się jeszcze na spacer po ogrodach przypałacowych, choć zimą nie wywierają szczególnego wrażenia. Jednak myślę, patrząc na zdjęcia w internecie, że zdecydowanie przyjemniej musi tu być wiosną i latem. Na trawnikach po obu stronach pałacu sadzi się wtedy kwiaty, a częścią ogrodów jest też spore rozarium - tam to musi być cudnie w sezonie :). Sam pałac Esterházy wygląda lepiej od frontu niż od strony ogrodów, ale skoro już tu przyjechaliśmy, to trzeba było przecież wszystko obejść ;).
Pałac Esterházy w Fertőd to naprawdę kawał pięknego baroku, no nie da się ukryć. Nie wszystko jest jeszcze w pełni odrestaurowane, prace dalej trwają, więc można sobie tylko wyobrazić, co jeszcze będzie tu można zobaczyć za dwa-trzy lata. Inna bajka, że ceny są jednak mocno na wyrost. Imperial Tour po pałacu Schönbrunn w Wiedniu kosztuje 24 €. Wizyta w pałacu Esterházy w Eisenstadt będzie nas kosztować 19 €. A Austria jest jednak droższa niż Węgry, małego węgierskiego miasteczka z dala od wszystkiego nie ma co porównywać do wiedeńskich atrakcji. Zatem płacenie za Esterházy w Fertőd tyle samo, co płaci się za Schönbrunn w Wiedniu, uważam jednak za przegięcie. Zwłaszcza, że jak widzę po komentarzach w internecie, ceny lecą do góry rok po roku, wraz z coraz to kolejnymi odremontowanymi pomieszczeniami - i co roku ludzie narzekają, że ładnie, ale za drogo. Nie wiem, ile nowych pomieszczeń udostępniono w ciągu minionego roku, ale w 2023 bilet wstępu kosztował 3.500 forintów (39 zł) - czyli z roku na rok podrożał ponad dwukrotnie. Nie dziwi mnie więc, że tłumów tu nie było... Zwiedzanie pałacu wraz ze spacerem po ogrodach zajęło nam ok. 2 godzin i tak jakoś... Schönbrunn podobał mi się bardziej ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze