Do Alicante wpadłam na weekend - dość różnorodny pogodowo: słoneczną sobotę oraz pochmurną i wietrzną niedzielę. W efekcie moje zdjęcia z błąkania się po Santa Cruz - historycznej dzielnicy miasta - też są różnorodne: niektóre pełne intensywnych kolorów, inne przygaszone na tle szarego nieba. Niezależnie od pogody, stare miasto w Alicante ma swój urok. Nowsze wybrzeże zresztą też, ale o nim opowiem innym razem ;). Dziś zapuśćmy się w wąskie uliczki Santa Cruz, a zdjęcia z soboty i niedzieli będą się tu przeplatać...
Choć stare miasto w Alicante obejmuje całkiem spory obszar i sięga wybrzeża, to jednak najbardziej urocze zakątki znajdziemy u stóp zamku Santa Bárbara. Najlepiej wystartować z Plaza del Carmen i schodkami piąć się do góry, mijając kawiarniane stoliki - w lutym w większości opustoszałe. Tutaj znajdziemy też charakterystyczną miejscówkę - nawet oznaczoną na mapach Google'a jako El Barrio - blue flower pots - z mnóstwem niebieskich doniczek. Obowiązkowe miejsce na zdjęcia, do których nawet poza sezonem czekało parę osób w kolejce ;).
Nie da się też nie podążać za strzałkami kierującymi turystów do Ermita de Santa Cruz. To oparta o średniowieczne mury XVIII-wieczna kapliczka, zapewniająca ładny widok na Alicante. Przyznam, że świątynia jest dość prosta i ani wewnątrz, ani na zewnątrz nie wywiera większego wrażenia - podobno czasem organizowane są tutaj koncerty muzyki klasycznej. Oczywiście warto tu podejść, choć może bardziej dla klimatycznych domków w okolicy, a mniej dla samego widoku, bo ten zdecydowanie bardziej powala z wyższych punktów miasta :). Ja tu trafiłam w momencie, gdy grupa ludzi ćwiczyła marsz z platformą - zapewne były to już przygotowania do Semana Santa.
Teren przejściowy pomiędzy dzielnicą Santa Cruz a zamkiem Santa Bárbara stanowi park la Ereta - pniemy się tu schodami do góry przez mniej lub bardziej zielone tereny, a dookoła rozpościera się coraz piękniejszy widok na Alicante. Jest tu też popularna restauracja z widokiem, ale że ja wchodziłam na górę akurat po obfitym lunchu, nie myślałam nawet o zatrzymaniu się. Swoją drogą, na wzgórze zamkowe można wjechać windą za 2,70 €, co uważam za przystępną cenę, i faktycznie większość turystów z tej opcji korzystała. Wejście pieszo nie jest jednak szczególnie wymagające, no i można robić po drodze mnóstwo postojów na zdjęcia... ;) Co ciekawe, jakoś po drodze słyszałam głównie język polski i aż zaczęłam się zastanawiać, czy tylko Polacy wchodzą pieszo, a reszta wjeżdża windą...? ;)
W końcu dotarłam na szczyt i przeszłam przez bramkę zamkową. Wstęp do Santa Bárbara jest darmowy, co stanowiło dla mnie pozytywną niespodziankę, biorąc pod uwagę, że to jedna z głównych atrakcji turystycznych miasta. Jedynie przy wejściu stała pani, która dla statystyk zbierała informacje o miejscu pochodzenia odwiedzających. Uznając, że wszyscy mijani po drodze Polacy nabili już Polsce statystyk, podałam Austrię i weszłam na dziedziniec zamkowy ;).
Zamek Santa Bárbara położony jest na liczącym 169 m wzgórzu Benacantil. Rozpościerają się stąd przepiękne widoki zarówno na samo miasto i otaczające je wzgórza, ale też na białe plaże i mieniący się w słońcu błękit wody :). Ja trafiłam też na wyjątkowo wietrzny dzień i przyznam, że wychodzenie na odsłonięte części murów, by robić zdjęcia, było niezłym wyzwaniem - ledwo stałam na nogach, a aparat drżał mi w dłoniach (telefon trzymałam oburącz ;) ). Zresztą silny wiatr był też powodem, dla którego - mimo pięknych widoków - skróciłam mój pobyt na wzgórzu, po prostu nie dało się wytrzymać...
Ale może, zanim przejdę do dalszych widoków, jeszcze odrobina historii... ;) Szacuje się, że pierwszy zamek na wzgórzu Benacantil stanął za arabskiego panowania na półwyspie, ok. IX wieku. W grudniu 1248 roku twierdza wpadła w ręce sił kastylijskich pod wodzą Alfonsa X Mądrego, który nadał jej nazwę św. Barbary, bo zwycięstwo odniesiono dokładnie 4 grudnia. Zamek wielokrotnie zmieniał właścicieli, był niszczony i odbudowywany, a z czasem jego znaczenie militarne zaczęło maleć. Przez jakiś czas było tutaj więzienie, aż w końcu - po latach, kiedy wzgórze stało opuszczone - postanowiono udostępnić pozostałości odwiedzającym w 1963 roku.
W samych wnętrzach zamkowych niewiele zobaczymy - większość kompleksu to dziedzińce i mury. Wchodzi się tu raczej dla widoków, a nie dla zwiedzania, co podsumowała mijająca mnie polska rodzinka: no spoko, ale Wawel ciekawszy ;). Część sal jest przeznaczona na konferencje i inne wydarzenia, więc wystaw w środku nie znajdziemy. Inne pomieszczenia - lochy, cysterny i szpital - są dostępne tylko dla zwiedzających z przewodnikiem; ja jednak wchodziłam na górę późnym popołudniem i już wszystkie trasy na ten dzień były zakończone... Zwiedzanie na własną rękę zajęło mi około godziny, choć pewnie w cieplejszy dzień można tu posiedzieć znacznie dłużej :).
A na koniec jeszcze parę kadrów z dzielnicy Santa Cruz - tym razem z pochmurnej niedzieli :). Warto dać sobie tutaj sporo czasu na spacery, zaglądanie do różnych zakamarków (ja np. szukałam jednego muralu, który wypatrzyłam u ludzi na zdjęciach... ale samej nie udało mi się na niego trafić :) ), a przy ładnej pogodzie można też usiąść w jednej z licznych kawiarni czy restauracji na hiszpańskie wino i tapas. Alicante na weekend wybrałam tylko dlatego, że znalazłam przystępne cenowo bilety w pasującym mi terminie, ale po takim wypadzie muszę przyznać, że miasto ma swój urok i to był naprawdę fajny pomysł, by właśnie tutaj uciec od austriackiej zimy :).
0 Komentarze