Wśród kilku rozsądnych cenowo opcji wyjazdu wielkanocnego najbardziej wpadła mi w oko Ochryda. Złożyło się na to kilka czynników. Przede wszystkim kusiły widoki, bo pięknych zdjęć z Jeziora Ochrydzkiego w internecie nie brakowało. Po drugie: liczyłam tu na sprzyjającą pogodę i na szczęście się nie zawiodłam, choć trzeba przyznać, że tegoroczna Wielkanoc była piękna w sporej części Europy :). Po trzecie: w Macedonii Północnej mnie jeszcze nie było, a zawsze miło odwiedzić jakiś nowy kraj i zdrapać go z mojej mapy-zdrapki odwiedzonych państw ;). No a po czwarte: Macedonia jest krajem prawosławnym, a co za tym idzie, Wielkanoc obchodzi się tam tydzień później. Czyli wyjeżdżając w nasz weekend świąteczny, trafiliśmy na zwyczajny weekend w Macedonii i wszystko było normalnie otwarte. Jedynie pechowo się złożyło, że Wizzair tej wiosny ciął siatki połączeń i zamiast wracać do Wiednia we wtorek, wróciliśmy w poniedziałek rano i mieliśmy tylko dwa a nie trzy dni na miejscu. Wciąż jednak uważam, że wykorzystaliśmy ten weekend w pełni i dziś opowiem Wam o samej Ochrydzie, jej okolicom poświęcając później oddzielny wpis :).
Ochryda to miasto sięgające swoją historią czasów starożytnych - zresztą w 1980 roku została wpisana na listę UNESCO jako jedna z najstarszych osad w Europie. Wyróżnienie to uzasadniono w ten sposób: posiadając jedne z najlepiej zachowanych pozostałości archeologicznych od epoki brązu po średniowiecze, Ochryda szczyci się wzorcową architekturą sakralną z wieków od VII do XIX oraz architekturą miejską i ludową z wieków XVIII i XIX. Mają one realną wartość historyczną, architektoniczną, kulturalną i artystyczną. (*) Ze swojej strony powiem tak: jeśli lubicie zabytki, szczególnie architekturę sakralną, w Ochrydzie na pewno nie będziecie się nudzić! :)
Zatrzymaliśmy się w centralnej części Ochrydy, kilkanaście minut piechotą od starego miasta. Planowaliśmy wynajem auta, więc szukaliśmy noclegu z parkingiem, a na starówkę jest zakaz wjazdu autem (z wyjątkiem mieszkańców). Pewnie dałoby się tu przetrwać bez samochodu, ale osobiście uważam, że jego wynajem był świetną decyzją - bez niego nie zobaczylibyśmy połowy miejsc poza Ochrydą, które udało nam się zwiedzić. Poza tym z lotniska nie kursuje żaden transport publiczny, musielibyśmy i tak płacić za taksówki, a tak mieliśmy już wszystko ładnie ogarnięte :). Lokalizacja noclegu poza starówką w niczym nam też nie przeszkadzała, bo drogę na stare miasto pokonywaliśmy spacerem po promenadzie z widokiem na jezioro oraz starówkę - a widoki naprawdę były piękne :). Wzdłuż promenady ciągną się też liczne knajpki, gdzie można sobie usiąść i coś zjeść / wypić, patrząc na jezioro. Pierwszego dnia na starówkę weszliśmy od strony Dolnej Bramy i rozpoczęliśmy spacer po wąskich uliczkach, zaglądając w różne zakamarki.
Szybko dotarliśmy do jednej z najważniejszych świątyń w Ochrydzie, a także w całej Macedonii - cerkwi św. Zofii / Mądrości Bożej (jako że St. Sofia występuje w obu tłumaczeniach ;) ). Cerkiew zbudowano w IX wieku na ruinach dawniejszej katedry, a z końcem X wieku została gruntownie przebudowana. Bilet wstępu kosztował 150 dinarów (10,40 zł) i jest to standardowa cena we wszystkich historycznych cerkwiach nad Jeziorem Ochrydzkim. Dokładnie tyle samo zapłaciliśmy za wstęp do każdej z opisanych poniżej świątyń i uważam, że jest to naprawdę niska kwota, biorąc pod uwagę, że wspieramy w ten sposób utrzymanie starych, a jednak wciąż dobrze zachowanych budowli sakralnych.
Wnętrze cerkwi jest przestronne i dość puste, co pozwala całą swoją uwagę skupić na freskach. Najstarsze malowidła pochodzą z XI wieku, jeszcze sprzed schizmy wschodniej. Kolejne pochodzą z wieków XII-XIV i są to jedne z najsłynniejszych przykładów sztuki bizantyjskiej z tamtego okresu. Ciekawostką jest fakt, że freski przedstawiające św. Cyryla z Salonik i św. Klemensa z Ochrydy to podobno najstarsze zachowane po dziś dzień wizerunki tych świętych w sztuce bizantyjskiej. Osobiście uważam, że freski w cerkwi Mądrości Bożej nie wywarły na mnie takiego wrażenia jak niektóre w innych macedońskich świątyniach, ale świadomość, że niektóre z nich mają jakiś tysiąc lat... to jednak pozostawia jakiś efekt wow ;).
Po wyjściu z cerkwi skierowaliśmy się do chyba najbardziej znanego miejsca w Ochrydzie - wzgórza z widokiem na cerkiew Jana Teologa w Kaneo. Na pewno kojarzycie ten widoczek, który zresztą znalazł się na zdjęciu tytułowym tego wpisu, bo to jeden z najbardziej pocztówkowych kadrów w całej Macedonii ;). Można tam dotrzeć albo od góry, uliczkami starego miasta, albo z dołu, po drewnianych kładkach biegnących przy jeziorze. Oba spacery polecam, bo każdy zapewnia inne, acz piękne widoki na Jezioro Ochrydzkie. Do samej świątyni już nie wchodziliśmy, zerknęłam tylko przez otwarte drzwi do środka, ale stwierdziłam, że jest jakiś limit oglądanych cerkwi i fresków, jaki mogę zaserwować jednego dnia swojemu partnerowi, nie do końca podzielającemu moją pasję ;). Bądź co bądź to miejsce odwiedza się jednak po to, by popatrzeć na jezioro, ośnieżone szczyty w tle i tę niewielką, XIII-wieczną (najprawdopodobniej) cerkiew na pierwszym planie... :)
Drugi dzień pobytu w Ochrydzie postanowiliśmy zacząć od zwiedzania pozostałej części starego miasta i skierowaliśmy się do Górnej Bramy. Stąd już dużo bliżej do twierdzy, która była moim głównym (choć nie jedynym, nie zapominajmy o cerkwiach! ;) ) celem na ten poranek. Tuż przy bramie znajdziemy pozostałości starożytnego (ok. II w. p.n.e.) teatru - jedynego na terenie Macedonii zbudowanego w stylu greckim a nie rzymskim. Opuszczony po upadku imperium rzymskiego na wiele wieków skrył się pod ziemią i odkryty został dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku. A wkrótce potem znów udostępniony publiczności :). W centrum stoi obecnie współczesna scena, na której odbywają się różne lokalne wydarzenia.
Skierowaliśmy się na wzgórze zamkowe, ale zamiast iść prosto do twierdzy, odbiliśmy trochę w bok. Bo wiecie, zobaczyłam ruiny i cerkiew, a to już była kombinacja, której nie mogłam sobie odpuścić (zwłaszcza, jeśli i tak miałam ją na swojej liście miejsc do odwiedzenia ;) ). Stanowisko archeologiczne u stóp wzgórza zamkowego nosi nazwę Plaošnik i znajdziemy tu ruiny starej bazyliki Wśród nich są pozostałości mozaik z okresu pomiędzy IV i VI wiekiem oraz dawna chrzcielnica. Na teren Plaošnik i cerkwi św. Klemensa i Pantelejmona wejdziemy w ramach jednego biletu (za 150 dinarów, wiadomo), a zarówno przed wejściem, jak i na terenie stanowiska archeologicznego kręcą się przewodnicy oferujący swoje usługi w kilku językach. Polskiego nie znali ;). Nie dało się jednak nie zwrócić na nich uwagi, bo choć odwiedziliśmy całkiem sporo miejsc nad Jeziorem Ochrydzkim, tylko tutaj napotkaliśmy na takie nagabywanie ;).
Sama cerkiew św. Klemensa i Pantelejmona powstała w IX wieku, za czasów św. Klemensa - wtedy, oczywiście, była poświęcona tylko Pantelejmonowi, zaś sam Klemens został tutaj pochowany i jego grób jest jednym ze skarbów świątyni. W XV wieku Turcy zamienili cerkiew na meczet, potem pozwolono na odbudowę cerkwi, którą następnie zniszczono i znów odbudowano jako meczet - to miejsce nie miało szczęścia... Meczet zburzono dopiero w 2000 roku i jeszcze w tym samym roku rozpoczęto rekonstrukcję cerkwi. Wykopaliska odsłoniły fragmenty fundamentów i starych fresków, które można dziś oglądać na miejscu, jednak większość świątyni to już nowa budowla ze współczesnymi freskami.
To był ten moment, kiedy stwierdziłam, że musimy chyba trochę szybciej zwiedzać, jak chcemy ze wszystkim wyrobić, co zostało z entuzjazmem poparte przez M. - może nie ze względu na wyrobienie ze wszystkim, ale chyba już przestał rozróżniać wszystkie odwiedzone cerkwie... ;) Skierowaliśmy się więc do twierdzy Samuela - pozostałości fortecy pochodzącej oryginalnie jeszcze z IV w. p.n.e. i czasów Filipa II Macedońskiego. Swoją obecną nazwę zawdzięcza ona Samuelowi Komitopulowi, bułgarskiemu carowi z przełomu X i XI wieku. Oczywiście na przestrzeni wieków budowlę dotknęło wiele zniszczeń i rekonstrukcji - po dziś dzień zachowały się tylko mury i wieże obronne, również w znacznym stopniu odnowione lub odbudowane. Wstęp na teren twierdzy kosztuje - niespodzianka! ;) - 150 dinarów i, szczerze powiedziawszy, wśród ruin niewiele jest do zobaczenia. Jednak rozciąga się stąd piękny widok na Jezioro Ochrydzkie, no i samo miasto, więc zdecydowanie warto tutaj zajrzeć.
Mieliśmy już kierować się z powrotem do Górnej Bramy, by wyruszyć na zwiedzanie okolic Ochrydy, gdy zerknęłam jeszcze na mapę... I natychmiast zwróciłam uwagę na jeszcze jedną cerkiew, którą miałam uwzględnioną w swoich notatkach ;). Cerkiew Bogurodzicy Wszystkowidzącej (Bogorodica Peribleptos) znajduje się tuż przy Górnej Bramie i zwraca uwagę dziwnym kształtem - jakby do budynku dobudowano jeszcze dodatkowe zewnętrzne ściany... Cóż, dokładnie tak było, bo cerkiew - zbudowana pod koniec XIII wieku - została ozdobiona freskami zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. No i te zewnętrzne malowidła, wystawione na działanie żywiołów, trzeba było chronić. Wciąż, mimo lat pracy specjalistów, freski w części zewnętrznej są w dużo gorszym stanie niż te wewnątrz. Pracownik cerkwi powiedział, że prawo macedońskie nie pozwala na rekonstrukcje malowideł - zastanawia mnie to, bo w niektórych świątyniach wszystko wyglądało zbyt współcześnie jak na to średniowiecze... Ale może faktycznie dobrze się zachowało ;). Wypatrzoną przez nas ciekawostką było sporo fresków, na których postaciom wydrapano oczy - podobno był to popularny przesąd wśród wiernych, którzy byli przekonani, że oczy świętych zabrane do domu zapewnią im zdrowie.
Choć Ochryda zachwyciła mnie widokami i zabytkami, to trochę rozczarowała pod kątem pamiątek i jedzenia - a szczególnie co do tego drugiego miałam w Macedonii wysokie oczekiwania, w końcu lubię kuchnię bałkańską. Jeśli chodzi o pamiątki, to w Ochrydzie można wszędzie kupić magnesy (całkiem ładne i w rozsądnych cenach) oraz perły, z których miasto to słynie. Innych pamiątek i - co dziwne - pocztówek właściwie nie było. Na cały nasz weekend nad jeziorem znalazłam tylko jedno małe stoisko z pocztówkami, tak brzydkimi, że na zakup się nie skusiłam. Nie wiem, czy to kwestia braku sezonu turystycznego pod koniec marca, ale cóż - z Macedonii pocztówek wysłać mi się nie udało...
A co do jedzenia - największym problemem okazały się śniadania. Znaleźć cokolwiek innego niż tosty i jajka - prawie niemożliwe, w końcu poddaliśmy się z szukaniem i zjedliśmy coś w knajpce najbliżej mieszkania. Lepiej było z obiadami, ale też poniżej oczekiwań ;). Wybraliśmy dwie restauracje z dobrymi ocenami. Pierwszą było The Lion Ohrid przy promenadzie, gdzie ja trafiłam na całkiem fajną wieprzowinę na słodko, obiad M. to jednak nic specjalnego, ale przynajmniej drinki mieli dobre. Drugiego dnia chcieliśmy spróbować tradycyjnej kuchni i mój wybór padł na restaurację St. Sofija przy kościele. Spróbowałam tradycyjnej turlitavy i na deser ciasta ochrydzkiego... I najbardziej podpasowało mi lokalne wino, zaproponowane przez kelnera ;). Nie to, że jedzenie było niedobre, ale też nic specjalnego, a już na pewno nie za te turystyczne ceny (dwa obiady, dwa desery i butelka wina wyszły nam ok. 70 €, powiedziałabym więc, że to takie międzynarodowe ceny...). Ale nie można mieć szczęścia do wszystkiego najwidoczniej ;).
0 Komentarze