W maju tego roku w Austrii wypadały aż cztery dni świąteczne - tyle okazji na organizację wyjazdów na długie weekendy! ;) Dwa z nich spędziliśmy w Austrii, jeden wykorzystałam na już od dawna odkładaną wizytę w Sztokholmie... No i został ten długi weekend na przełomie maja i czerwca, przy okazji Bożego Ciała. Nie udało mi się znaleźć sensownych cenowo połączeń od czwartku rano do niedzieli wieczór, ale dało się polecieć na trzy pełne dni na Rodos... a to już brzmiało jak plan, który miał szansę bardzo mi się podobać ;). Rodos mnie nigdy nie ciągnęło - kojarzyło mi się z tłumami turystów i plażowaniem, ale że lubię greckie wyspy, tej też postanowiłam dać szansę. A kiedy zaczęliśmy szukać, co tu można zobaczyć na Rodos... kurczę, tu by tygodnia nie starczyło, co tu mówić o ledwo trzech dniach!
Noclegu szukałam w samym mieście Rodos, zakładając, że będzie łatwiej stąd ogarnąć dojazdy w inne części wyspy. Nie rozważałam początkowo wynajmu auta, ale gdy M. zaczął patrzeć na atrakcje turystyczne, stwierdził, że z samochodem będzie dużo łatwiej. Trzymaliśmy się jednak noclegu w stolicy wyspy i mój wybór padł na hotel Stay Rodos, przy porcie Mandraki. Lokalizacja świetna, bo stare miasto i wybrzeże mieliśmy w zasięgu spaceru, wybór dobrych knajpek w okolicy był ogromny, a do tego sporo darmowych miejsc parkingowych przy sąsiednich ulicach i nie trzeba było kombinować. No i widok z balkonu jak na powyższym zdjęciu... ;)
DZIEŃ 1: FILERIMOS - DOLINA MOTYLI - KRITINIA - MARINA W RODOS
Pobudka, śniadanie i w drogę. Pierwsze miejsce było oddalone od stolicy o zaledwie 15 km i ledwo dojechaliśmy na miejsce, musieliśmy uważać na parkingu... Bo cóż, wszędzie chodziły pawie - nigdy nie widziałam tylu tych ptaków w jednym miejscu! Klasztor joannitów Filerimos pochodzi z XV wieku, choć na tym terenie znajdziemy i pozostałości starszych budowli. Całość położona na wzgórzu, zapewniającym piękne widoki. Ale bądźmy szczerzy, główną atrakcją są tu pawie ;).
Z Filerimos pojechaliśmy do doliny motyli - miejsca, które przyciąga samą nazwą ;). Nie wiedziałam, czego się spodziewać, bo sezon na motyle zaczyna się w czerwcu, a my byliśmy pod sam koniec maja - z drugiej jednak strony czytałam komentarze sprzed lat, że w maju można już było zobaczyć dziesiątki motyli. Już przy wejściu uprzedzono nas, że sezon się jeszcze nie zaczął, motyli nie ma, więc wstęp kosztuje połowę ceny. Natrafialiśmy już na pojedyncze motyle, ale faktycznie, nie było ich więcej niż w każdym innym parku - za to sama dolina jest bardzo przyjemnym miejscem spacerowym i warto do niej zajrzeć nawet poza sezonem.
Jako ostatni punkt wycieczki mieliśmy zaplanowane dwa zamki: Kritinia i Monolithos, jednak zdecydowałam się tylko na zwiedzanie ruin zamku Kritinia. Do następnego trzeba by jechać ponad pół godziny, a potem wracać tą samą trasą - nie odczuwałam takiej potrzeby, to nie miał być intensywny weekend od rana do nocy. Ruiny zamkowe położone są na wzgórzach i nie ma tu wiele do zwiedzania, bardziej chodzi o widoki na wybrzeże, bo te są naprawdę piękne. I, na szczęście, wstęp tutaj jest darmowy :).
A że do samego Rodos wróciliśmy o przyzwoitej porze, mogliśmy jeszcze pospacerować po porcie Mandraki. Zobaczyć miejsce, w którym podobno stał kiedyś potężny Kolos Rodyjski, zajrzeć do katedry Zwiastowania NMP oraz przejść się wzdłuż charakterystycznych wiatraków pod fort św. Mikołaja z latarnią morską... Dzień zakończyliśmy w jednej z knajpek na plaży po zachodniej stronie miasta - z dobrym jedzonkiem, drinkami i świetnym widokiem na zachód słońca :).
DZIEŃ 2: SEVEN SPRINGS - KLASZTOR TSAMBIKA - LINDOS - ZATOKI
Drugiego dnia pojechaliśmy południową stroną wyspy, mając na liście kolejne rodyjskie must-see. Najpierw zatrzymaliśmy się przy Seven Springs, co było dobrym pomysłem, bo z rana jeszcze było całkiem sporo wolnych miejsc parkingowych. Park jednak nieco nas rozczarował - warto tu przyjechać tylko dla przejścia się tunelem w wodzie po kostki. Wodospad i ścieżki przez las... no, nic specjalnego, niestety. Ale przynajmniej wstęp darmowy i też parę pawi na parkingu wypatrzyłam ;).
Z Seven Springs był już tylko rzut beretem do znajdującego się na wzgórzu klasztoru Tsambika. Na szczęście udało się zaparkować na wyższym parkingu, bo wchodzić w samo południe na wzgórze... bolałoby ;). A i z parkingu trzeba było podejść 300 schodów do kościoła - sama świątynia jest prosta, widziało się wiele ładniejszych, ale to położenie... Czasem mam wrażenie, że naturalne punkty widokowe to jedna z najmocniejszych stron Rodos :)
Gdy wrzucić w Google pytanie co zobaczyć na Rodos?, to wioska Lindos pojawia się jako pierwsza propozycja. Klimatyczne białe domki skupione u stóp wzgórza, labirynt uliczek, na które nie można wjechać samochodem. Można za to spacerować, rozglądać się po restauracjach z tarasami widokowymi i błądzić wśród straganów z pamiątkami. No i obowiązkowo wejść na wzgórze z Akropolem - nie bez powodu Lindos, obok samego miasta Rodos, jest największą perełką wyspy, ja byłam nim zachwycona :).
Po zwiedzeniu tego, co zwiedzić chciałam, M. przyspieszył kroku - on czekał najbardziej na kolejny punkt programu ;). Tuż obok Lindos (odległość krótkiego spaceru) znajduje się pięknie położona zatoka św. Pawła, idealne miejsce na kąpiel w słoneczny dzień. W drodze powrotnej do Rodos zatrzymaliśmy się też przy innej popularnej plaży - w zatoce Anthony Quinn. Wieczorową porą można już było skorzystać z leżaków za darmo, choć na kamienistym wybrzeżu nie skusiłam się do wejścia do wody (nie to, że przy Lindos pływałam, ale chociaż weszłam do kolan... ;) ).
DZIEŃ 3: STARE MIASTO RODOS
Wiedząc, że późnym popołudniem przyjdzie nam kierować się na lotnisko, ostatni dzień pobytu na wyspie postanowiliśmy poświęcić samej starówce w Rodos - wpisanej na listę UNESCO. Jeden dzień spokojnie wystarczy na zwiedzanie miasta - jedyne, co przyszło mi tu odpuścić, to miejscowe Muzeum Archeologiczne. Zajrzeliśmy jednak do Pałacu Wielkich Mistrzów, przeszliśmy się ulicą Rycerską, pobłądziliśmy wśród murów miejskich oraz po fosie, poszliśmy nawet na Akropol, który nie wywarł jednak na mnie takiego wrażenia jak ten w Lindos. Jako że port Mandraki zaliczyliśmy już wcześniej, teraz nigdzie nam się nie spieszyło i mieliśmy czas też usiąść i na spokojnie zjeść zarówno śniadanie, jak i obiad. A w starym mieście w Rodos po prostu się zakochałam, skojarzyło mi się trochę z Visby na Gotlandii... :)
A teraz najważniejsze pytanie...
GDZIE ZJEŚĆ NA RODOS?
Zacznijmy od śniadań - te jedliśmy w samym mieście Rodos, w porcie Mandraki oraz na terenie starego miasta. Wszystkie miejscówki okazały się fajnie trafione i mogę je polecić:
- Stay Gastropub Rhodes - czyli restauracja hotelowa w miejscu naszego noclegu. Spore porcje, fajne zarówno kanapki, jak i jogurty, do tego dobre lemoniady.
- Kokoraki brunch + - knajpka brunchowa otwarta od samego rana. Przepyszne soki, do śniadań kanapkowych dodawane proste sałatki. Podobno mają też dobre koktajle, ale tego z rana nie testowaliśmy... ;)
- Decan Bistro - ku mojemu zaskoczeniu na samym starym mieście w niedzielę rano niewiele knajpek było otwartych. Decan otwierali od 9 i szybko się zapełniło. Świetne tosty z awokado i jajkiem, smaczne lemoniady, ciasta na deser też ok ;).
Jeśli chodzi o obiady i kolacje, naszą ulubioną miejscówką, do której wracaliśmy dwukrotnie (i już nas poznawali ;) ) było Elia - Olive restaurant, gdzie pasowało nam wszystko. Drinki, wino, jedzenie, atmosfera, świetna obsługa, muzyka na żywo na tarasie... Z całego serca polecam, choć to bliżej portu Mandraki niż samej starówki. Na starym mieście punktem obowiązkowym jest tawerna Kostas, mała, rodzinna knajpka z grecką kuchnią. Świetne pity z różnymi pastami jako starter, bardzo dobra moussaka na danie główne i przegenialny starszy pan z obsługi :). A jeśli zastanawiacie się, gdzie wieczorem usiąść na drinka i dobre przekąski, żeby być niedaleko plaży i oglądać zachód słońca... to zajrzyjcie do Koutouki 42.
Poza miastem Rodos jedliśmy tylko dwa razy, ale warto wspomnieć i te knajpki. Najpierw w miasteczku Embonas knajpka z pięknym widokiem - Empona's view restaurant - podsłuchując rozmowy gości przy sąsiednich stolikach, chyba dość popularna wśród Polaków ;). Przyznam otwarcie, że moussaka niezbyt przypadła mi tu do gustu, ale startery mieli świetne i oceny restauracja ma bardzo dobre, więc może to ja jakoś z tą moussaką nie trafiłam... Drugie miejsce to restauracja Dionysos w sercu wioski Lindos. Obowiązkowo z tarasem z widokiem na Akropol, świetne jedzenie (choć dość drogo, niestety) i bardzo fajne cydry truskawkowo-limonkowe... Chyba dawno tyle nie jadaliśmy na mieście, co teraz na Rodos, ale kurczę, grecka kuchnia jest tak zajebista, że nie liczmy euro, cieszmy się jedzonkiem... ;)
0 Komentarze