Grüner See pierwszy raz odwiedziłam w zimie i wtedy na bloga trafił wpis zatytułowany Białe Zielone Jezioro. Chciałam tam jednak wrócić, by zobaczyć nie tylko śnieg, ale i trochę wody - najlepiej mieniącej się na zielono w słońcu ;). Nad Grüner See zajechaliśmy jeszcze dwukrotnie - w maju ubiegłego oraz tego roku. Za każdym razem chmur było więcej niż słońca, więc całość nie wyglądała aż tak pięknie, jak to widziałam w internecie, ale były i momenty. A jezioro faktycznie, zielone... ;)
Parking przy Grüner See jest dość spory, ale w sezonie - zwłaszcza w dni wolne - potrafi być nieźle zapchany. Ale o miejsca myślę, że nie ma się co martwić, bo Zielone Jezioro nie jest duże, większość wybiera się tu na plus minus godzinny spacer, po czym jedzie dalej (to fajny pomysł na postój, jeśli jedziecie dalej na południe - do Słowenii czy Chorwacji). Opłata całodniowa wynosi 6 €, parkomatów znajdziemy kilka, obok też toalety, jakby ktoś potrzebował. Ścieżka z parkingu biegnie najpierw do mniejszego jeziorka, Kreuzteich, które też warto obejść (w maju widziałam tam małe kaczuszki!), no ale wiadomo, główna atrakcja jest nieco dalej... ;)
Grüner See to jezioro, którego powierzchnia i głębokość się zmienia w ciągu roku. Najwięcej wody jest wiosną, gdy topią się śniegi, a potem z miesiąca na miesiąc jezioro staje się coraz mniejsze i płytsze. Zimą nie zostaje prawie nic - wtedy niektórzy układają na dnie wzory z kamieni, które potem fajnie wyglądają, gdy przybędzie wody :). Tegoroczna zima była dość ciepła, opadów nie za wiele, więc już w maju wody było znacznie mniej niż zazwyczaj o tej porze roku. Swobodnie mogliśmy spacerować po ścieżkach czy siedzieć na ławkach, które jeszcze powinny się znajdować pod wodą... Na stronie jeziora znajduje się informacja o bieżącym poziomie wody - teraz, w połowie czerwca, jest to 7,30 m.
Swoją drogą, ciekawostką jest fakt, że ogromną popularność Grüner See zyskało zaledwie dziesięć lat temu - wcześniej było to jedno z wielu mało znanych austriackich jezior. Przełomowy okazał się wyemitowany jesienią 2014 roku program 9 Plätze, 9 Schätze, kiedy głosami widzów Grüner See zostało wybrane najpiękniejszym miejscem w Austrii. Już w następnym roku liczba turystów odwiedzających tę okolicę wymusiła na gminie ogarnięcie lepszej infrastruktury, z czasem zabroniono też nurkowania w jeziorze, które stanowiło sporą atrakcję, szczególnie, gdy ławki i ścieżki znajdowały się pod wodą.
Nam spokojny spacer z parkingu dookoła obu jezior (Kreuzteich i Grüner See) zajął ok. 1,5 godziny - z postojami na liczne zdjęcia. Niektórzy jednak rozkładali się z kocami na brzegu i urządzali sobie pikniki, inni zatrzymywali się na dłużej w tutejszym gasthausie. My jedliśmy w nim obiad w ubiegłym roku i muszę przyznać, że jedzenie ok, ale bez rewelacji :). Wróciliśmy więc na parking, zdecydowani zatrzymać się na obiad w pobliskim Bruck an der Mur. Swoją drogą, na początku maja ta trasa biegnąca do Grüner See jest genialna i warto się choć na chwilę zatrzymać gdzieś na poboczu i przejść po łące z widokiem na góry...
Samo Bruck an der Mur to liczące sobie ok. 16 tys. mieszkańców miasteczko w Styrii, w części Bruck-Mürzzuschlag. Jak nazwa wskazuje, położone jest nad rzeką Murą, a okolice te były zamieszkane jeszcze od czasów prehistorycznych. Przez miasteczko już kilka razy przejeżdżałam i rzuciło mi się w oczy - na tyle, by chcieć po nim przez chwilę pospacerować :). Najpierw jednak zatrzymaliśmy się na obiad w restauracji Riegler - tuż przy rynku, gdzie serwowali naprawdę dobre jedzenie.
Na rynku (Hauptplatz) znajdziemy parę obiektów wartych uwagi - pierwszym jest XVI-wieczny, gotycki ratusz, który po przebudowie z końca XX wieku nie robi już szczególnego wrażenia ;). Przy placu znajdują się też dwie inne kamienice z XVI wieku - dom aptekarza oraz Fabriziushaus. W 1710 roku na rynku stanęła kolumna morowa, ufundowana przez mieszkańców, by odpędzić plagi od miasta. A mój wzrok i tak najbardziej przyciągnęła studnia z kutego żelaza, najprawdopodobniej z początku XVII wieku (a przynajmniej pierwszy raz o niej wspomniano w roku 1613).
Nad Bruckiem góruje wzgórze zamkowe z pozostałościami dawnych fortyfikacji oraz wieżą zegarową, trochę przypominającą mi tę w Grazu ;). Zamek w Bruck nosił nazwę Landskron i pochodził z XIII wieku. Do dzisiaj jednak niewiele z niego zostało - ot, pozostałości murów, które lepiej wyglądają z pewnej odległości niż z bliska. Tutaj do największych zniszczeń przyczynił się pożar z 1792 roku, w wyniku którego spłonęła większość miasteczka, w tym budynki zamkowe. Pozostałości rozebrano w XX wieku, choć część potem zrekonstruowano, głównie w celach turystycznych ;).
A taki widok na pochmurny Bruck an der Mur rozciąga się ze wzgórza zamkowego... :) Nie jest to duże miasteczko, a przy takiej dość niesprzyjającej pogodzie nie miałam też szczególnej ochoty na dłuższe spacery - dlatego też tym razem odpuściłam sobie szukanie kościołów, choć parę historycznych w Bruck też by się znalazło. Ale cieszę się, że urządziliśmy sobie taki postój w drodze znad Zielonego Jeziora do Wiednia - zawsze jakaś ciekawostka do zobaczenia ;).
0 Komentarze