Advertisement

Main Ad

Thayatal - w dolinie Dyi

Park Narodowy Doliny Dyi, czyli po niemiecku Nationalpark Thayatal, wydał mi się dobrym pomysłem na jednodniowy wypad z Wiednia i spędzenie tego dnia gdzieś na łonie przyrody. Rezerwat położony jest tuż przy granicy z Czechami - zresztą Czesi utworzyli po swojej stronie już kilka lat wcześniej Národni park Podyjí. Austriacy dojrzeli do tego parku narodowego na przełomie tysiącleci - Thayatal utworzono 1 stycznia 2000 roku. Jego siedzibą jest przygraniczne miasteczko Hardegg, a centrum informacyjne i spory parking znajdują się jeszcze przed wjazdem do miasteczka, przy Merkersdorfie.
Weszliśmy do centrum informacyjnego i rozejrzeliśmy się po dość sporym budynku. Znajduje się tu płatna wystawa NaturGeschichten - bilet za 4,50 € - którą można odwiedzić też za darmo z Kartą Dolnej Austrii. Poza tym kawiarnia, wypożyczalnia rowerów elektrycznych oraz wybieg (bo jak to nazwać, klatka to to nie jest ;) ) dla dzikich kotów. To naturalni mieszkańcy doliny Dyi, a kilku osobnikom można się tu przyjrzeć z bliska. Dostępne są też mapki z trasami po parku - wybieramy trasę nr 1: Thayatalweg, szlak doliny Dyi. Ścieżka biegnie wzdłuż rzeki od Hardegg do Merkersdorfu, więc decydujemy się podjechać autem spod pawilonu do samego centrum Hardegg. Trasa liczy sobie ok. 6 km, ale trzeba potem wrócić na parking - wzdłuż drogi, dodatkowe 3,5 km. Jako że wcześniej odwiedziliśmy Retz, nie mieliśmy czasu na pełne, prawie 10-kilometrowe kółko, postanowiliśmy więc iść przed siebie przez określony czas, a potem wrócić tą samą drogą na parking. 
Ale najpierw sam Hardegg, skoro już się zatrzymaliśmy w tym niewielkim, bo liczącym sobie niespełna 1,5 tysiąca mieszkańców, miasteczku. W centrum znajduje się mały parking, więc w sezonie trzeba trochę liczyć na szczęście, żeby znaleźć miejsce, ale w majowe popołudnie było już dość pusto. Zanim zeszliśmy na dół nad rzekę, pokręciliśmy się po historycznej części Hardegg, choć nie zeszliśmy w kierunku kościoła, czego teraz żałuję, bo potem wyczytałam, że przy świątyni stoi XII-wieczna rotunda... Zatrzymaliśmy się za to przy zabytkowej dzwonnicy :).
Nad miasteczkiem wznosi się potężny zamek, który chętnie bym zobaczyła z bliska, ale strona internetowa twierdzy informuje, że obecnie nie jest udostępniona do zwiedzania. Można za to wynająć - naturalnie odpłatnie ;) - wnętrza zamkowe, jakby się chciało tu kręcić jakiś film czy coś. Budowla powstała w pierwszej połowie XII wieku, ostatnią większą przebudowę urządzono w stylu renesansowym, ale przed ostatnie stulecia zamek popadał już tylko w ruinę. Jakieś stare informacje w internecie mówią, że kiedyś było tu muzeum poświęcone cesarzowi Meksyku Maksymilianowi I, udostępniano pomieszczenia zamkowe oraz romańską kaplicę, a z przewodnikiem można było zajrzeć też do lochów i zbrojowni. Może jeszcze kiedyś to wróci...
Trasa Thayatalweg startuje nad samą rzeką - przy starym moście granicznym i budynku celnym, dziś przy otwartych granicach stanowiącymi już tylko ciekawostkę turystyczną. Granica między Austrią i Czechami biegnie środkiem Dyi, więc skoro interesował nas Nationalpark Thayatal a nie Národni park Podyjí, ruszyliśmy austriackim brzegiem. Szlak początkowo tylko przez chwilę biegnie wzdłuż rzeki, potem jednak odbija (dość intensywnie pod górę) przez las, by ściąć zakole Dyi, a następnie znów wraca nad wodę.
Thayatalweg to fajna trasa spacerowa, pełna zieleni, szumu wody, a jednocześnie nieszczególnie turystyczna - tłumów tu nie spotkamy. Bo nawet jeśli w ładny dzień do parku narodowego przyjedzie sporo turystów, mają oni do wyboru różne szlaki. Strona austriackiego parku proponuje aż dwanaście ścieżek pieszych, a jestem przekonana, że w Czechach możemy wybrać co najmniej drugie tyle :). Ludzie się więc rozchodzą w różnych kierunkach, wybierają krótsze lub dłuższe warianty proponowanych tras, nietrudno więc pobyć w lesie samemu, w ciszy i spokoju :).
No i warto wspomnieć, że jak to w Austrii - Ordnung muss sein ;). Czyli wszystkie oficjalne szlaki są świetnie oznaczone na mapkach, a przy wszystkich rozwidleniach znajdziemy wyraźne strzałki w kolorze danej trasy. Dobrze oznaczono też wszelakie skróty, a nawet odcinki, którymi trzeba iść w przypadku wysokiego poziomu wody w Dyi. Przyzwyczajona do nieraz kompletnie nieoznaczonych szlaków górskich, byłam aż zaskoczona, jak fajnie to ogarnęli w Thayatal.
Jak już wspomniałam, ze względu na ograniczony czas nie zdecydowaliśmy się na przejście całego szlaku. Dotarliśmy jednak do kolejnego zakola Dyi, obeszliśmy je całe, a w drodze powrotnej postanowiliśmy skorzystać ze ścieżki ścinającej to zakole i oszczędzającej nam dodatkowych, powrotnych kilometrów ;). Było stromo i dość intensywnie do góry, bo skrót przebiega przez punkt widokowy (oznaczony na Google Maps jako Überstieg Umlaufberg). Widać stąd całe zakole, choć latem aż chce się powiedzieć: widok piękny, ale drzewa zasłaniają ;). 
Podobał mi się ten spacer po Parku Narodowym Doliny Dyi. Cisza, spokój, piękna przyroda - dużo ptaków i wspaniałych, zielonych jaszczurek umykających spod nóg. Z Wiednia to kawałek, trochę ponad 1,5 godziny jazdy, ale może być to ciekawy pomysł na postój na granicy czesko-austriackiej, gdy jedzie się dalej na południe. Przy samym moście granicznym znajduje się też Gasthaus Thayabrücke z dobrą kuchnią austriacką - przeglądałam oceny w internecie i widziałam, że niektórzy narzekali na dość długi czas oczekiwania na jedzenie, ale późnym popołudniem nic takiego nie doświadczyliśmy. Komentarze Czechów narzekających na austriackie ceny pominę milczeniem ;). My po dłuższym spacerze po dolinie Dyi i sznyclu w miejscowym gasthausie wyruszyliśmy w drogę powrotną do Wiednia. Fajny to był dzień :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze