Advertisement

Main Ad

Zamek Forchtenstein i ołowiane żołnierzyki w Katzelsdorfie

zamek Forchtenstein
Kiedy pogoda w Wiedniu zniechęcała do wyjścia z domu, a dzień wolny jednak do tego zachęcał, zaczęłam sprawdzać prognozy dla nieco bardziej oddalonych celów. Wyglądało na to, że bardziej na południe pogoda jest lepsza, więc postawiłam na zwiedzanie zamku Forchtenstein w Burgenlandzie. I faktycznie, przez jakiś czas w drodze było całkiem słonecznie, ale im bliżej Forchtensteinu, tym wzmagał się wiatr i robiło się coraz ciemniej. Do samego miasteczka zbliżaliśmy się już w szalejącej burzy, a M. tylko się nabijał z mojej prognozy pogody - ta w międzyczasie zdążyła się już bowiem zaktualizować... ;) Na szczęście, kiedy zatrzymaliśmy się na parkingu pod zamkiem (gdzie mimo tej pogody było zaskakująco dużo samochodów), tylko kropiło, więc w miarę suchą stopą dotarliśmy do twierdzy. Kłębiące się na niebie chmury oraz wciąż widoczne błyskawice dawały jednak jasno do zrozumienia, że raczej na słońce nie mamy co w najbliższym czasie liczyć... ;)
Zamek Forchtenstein to jedno z miejsc, które odkryłam dzięki Karcie Dolnej Austrii (tak, ta obejmuje też niektóre atrakcje z innych landów). Zdjęcia wnętrz w internecie wyglądały zachęcająco, więc postanowiłam skorzystać - karta pozwala na jednorazowe zwiedzanie zamku bez przewodnika, co mi akurat odpowiadało ;). Zatem w kasie odebraliśmy darmowe bilety i wyruszyliśmy na zwiedzanie, a po jego zakończeniu ze zdziwieniem odkryłam, że nic z tych ładnych wnętrz nie zobaczyliśmy. Cóż, okazało się, że najpiękniejszym miejscem w Fortchensteinie jest skarbiec, a ten można zwiedzać tylko 2x dziennie z przewodnikiem po niemiecku, no i kosztuje to dodatkowe 19 €. Poza tym można zobaczyć zamek bez przewodnika (tak, jak zrobiliśmy to my) za 19 € lub z przewodnikiem za 22 € (4x dziennie po niemiecku i 1x po angielsku). Chętni na całość, czyli wnętrza zamkowe i skarbiec muszą zapłacić 35 €. Przyznam, że uważam to za mocno wygórowaną cenę - dla porównania Grand Pass do Schönbrunnu, czyli najbardziej fancy z wiedeńskich pałaców, z dodatkowymi atrakcjami, kosztuje 38 €... 
My na zwiedzanie skarbca się nie zdecydowaliśmy, bo gdy już skończyliśmy z wnętrzami zamkowymi, to musielibyśmy czekać jeszcze ponad godzinę na trasę z przewodnikiem... a nie czuliśmy się na tyle zaciekawieni czy zachwyceni zamkiem, żeby czekać i dodatkowo płacić ;). Pobłąkaliśmy się trochę po terenach zamkowych - można je zwiedzać nawet bez biletów, obszar biletowany zaczyna się dopiero przy bramkach do wewnętrznego dziedzińca. Szczerze powiedziawszy, osobiście uważam ten dziedziniec za najładniejszą część Forchtensteinu, więc nawet jak będziecie gdzieś obok przejazdem, to warto tu podejść i pospacerować wewnątrz murów.
Jak na finansistkę przystało, zaczęłam temat Forchtensteinu od pieniędzy... Ale przejdźmy może do historii i zajrzyjmy do środka. To, że ja uznałam, że zamek nie jest warty swojej ceny, nie znaczy, że wy pomyślicie tak samo - a nuż kogoś z Was twierdza akurat zaciekawi? :) Budowa zamku rozpoczęła się w XIV wieku, pod panowaniem rodu Mattersdorf, którego ostatni męski potomek zmarł w połowie wieku XV. Wtedy Fortchenstein trafił w ręce Habsburgów, a w 1622 roku cesarz Ferdynand II przekazał zamek w ręce założyciela rodu Esterházy - Miklósa. I to z tą rodziną związana jest już dalsza historia Fortchensteinu - Esterházy rozbudowali zamek, zamieniając jego wnętrza niemal w barokowy pałacyk, zgromadzili w nim też spore skarby. Choć XX wiek nie obszedł się najlepiej z majątkiem rodu Esterházy - nawet z Forchtensteinu wiele cennych przedmiotów przewieziono do Budapesztu - to zamek wciąż jest własnością rodzinnej fundacji Esterházy-Privatstiftung.
Co zobaczymy w środku? Zaskakująco sporo, biorąc pod uwagę burzliwe losy zamku. Choć sama budowla, moim skromnym zdaniem, nie dorównuje pałacom rodu Esterházy w Eisenstadt czy w Fertőd, to nie da się zaprzeczyć, że zgromadzono tu naprawdę wartościowe kolekcje. A ja przecież nie byłam w skarbcu! W Fortchensteinie dowiemy się o wojennych wyczynach księcia Ludwika Esterházy, zobaczymy broń z czasów wojen Austrii i Prus, wyposażenie gwardii honorowej towarzyszącej księżniczce Leopoldine podczas jej ślubu, ogromny namiot osmański, mnóstwo cennych przedmiotów jak XVII-wieczny zegar czy XVI-wieczna złocona miniaturka rydwanu. Moją uwagę przyciągnęły widoczne w wielu miejscach malunki przedstawiające posiadłości rodu - a Esterházy w latach swojej świetności mieli sporo zamków i pałaców... No i jest tu też, oczywiście, zamkowa kaplica z freskami na suficie, w której przygotowywano się akurat do jakiegoś ślubu ;). Niewątpliwie jest więc co oglądać, ale - jak już wspomniałam - uważam, że wstęp jest za drogi w stosunku do tego, co Fortchenstein może zaoferować ;).
A skoro i tak już byliśmy w tej okolicy, postanowiłam odwiedzić jeszcze jedno miejsce, gdzie mieliśmy darmowy wstęp z Kartą Dolnej Austrii. Miasteczko Katzelsdorf położone jest niecałe 20 km na północ od Forchtensteinu, tuż pod Wiener Neustadt. Znajduje się tu niewielkie muzeum Zinnfigurenwelt Katzelsdorf, czyli Świat Cynowych/Ołowianych Figurek. Przy okazji odwiedzin w tym miejscu dowiedziałam się, że żołnierzyki (i inne figurki) wytwarzało się ze stopu ołowiu i cyny, ale po polsku zabawki te zwykliśmy nazywać ołowianymi, podczas gdy w wielu innych językach - w tym po niemiecku czy angielsku - żołnierzyki są cynowe z nazwy. Jak zwał tak zwał, wiadomo, o co chodzi ;). I sama bym nie przypuszczała, że takie miejsce może mnie zaciekawić - postanowiłam zajrzeć bo po drodze i za darmo, a muzeum wciągnęło mnie bardziej niż odwiedzony chwilę wcześniej zamek.
Muzeum jest otwarte jedynie w weekendy i dni świąteczne od 10 do 17, a bilet wstępu dla osoby dorosłej kosztuje 7,50 €. W ogóle ciekawostką jest, że cały ten ołowiano-cynowy świat jest dziełem grupy entuzjastów takich figurek oraz miejscowej społeczności, która odnowiła i przygotowała pod muzeum historyczny budynek. Zinnfigurenwelt Katzelsdorf otworzył swoje drzwi dla odwiedzających jesienią 2004 roku i od tej pory co jakiś czas zmieniane są tutejsze wystawy. Bo zobaczymy na nich nie tylko same żołnierzyki i inne postacie, ale też ogromne makiety przedstawiające różne miejsca, by stworzyć całe sceny z udziałem figurek.
Swoją drogą, jako osoba nigdy niebawiąca się ołowianymi żołnierzykami, byłam w szoku, jak drobne są te figurki :). Ale ich kształty, a przede wszystkim ogromne makiety robiące za tło wywarły na mnie spore wrażenie. Zresztą autorzy wystaw przedstawili tutaj nie tylko historyczne wydarzenia, ale można zobaczyć również postacie znane ze świata literatury czy filmów - w tym całą gablotę z bohaterami Władcy Pierścieni, czy sceny ataku Szturmowców z Gwiezdnych Wojen :).
Pozytywnym zaskoczeniem w muzeum były też dla mnie polskie figurki - a raczej przedstawiające Polaków :). I nie mam tu na myśli tylko husarii Sobieskiego, choć bitwa pod Wiedniem z 1683 roku stanowi największą scenę w muzeum i robi ogromne wrażenie swoją szczegółowością. Wśród różnych znanych postaci wypatrzyłam też figurkę księcia Józefa Poniatowskiego (z jego polskim sztabem), a na wystawie książkowej znalazł się nawet Sienkiewiczowski Potop... a przy nim bohaterowie Ogniem i mieczem - ale tę nieścisłość można chyba Austriakom wybaczyć ;).
Inną ciekawostką, choć niezbyt związaną z ołowianymi żołnierzykami, jest wystawa ze starymi grami planszowymi. Jako fanka planszówek utknęłam tu na dłuższą chwilę, z zainteresowaniem przyglądając się starym planszom, figurom i zasadom gry. Grano w szachy postaciami z Asterixa, wraz z Karolem May'em i jego bohaterami z serii o Winnetou przemierzano Dziki Zachód, toczono wojny i bitwy, w których uczestniczyły kiedyś Austro-Węgry... 
Uwielbiam takie sytuacje, gdy nie spodziewając się niczego wielkiego po jakimś muzeum, natychmiastowo wsiąkam w temat i wychodzę zachwycona. Może ołowianych żołnierzyków nie zacznę od razu sama zbierać, ale wizytę w Zinnfigurenwelt Katzelsdorf całym sercem polecam :). A przy okazji i stary zamek można zwiedzić w okolicy... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze