Tę wycieczkę miałam w planach już od dawna, ale połączenia lotnicze z Wiednia nie były zbyt sprzyjające, by urządzić sobie długi weekend. Na szczęście co sezon dni i pory lotów się trochę zmieniają, no i tego lata mogłam w końcu spełnić swoje marzenie... Wylot do Neapolu w sobotę rano, w poniedziałek wieczorem powrót, a pomiędzy... niedziela w Pompejach! No bo bądźmy szczerzy, to nie trzecie największe pod względem populacji miasto Włoch było moim marzeniem ;). Ale skoro już tu byłam, zwiedzania Neapolu nie mogłam sobie odpuścić - w końcu uwielbiam Włochy i nie ma w nich chyba większego miasta bez sporej ilości zabytków. Samych kościołów jest tu ponad 400 i choć zobaczyłam tylko ułamek z nich, jak zwykle świątyniom poświęcę oddzielny post. Dziś za to opowiem Wam o tym, co zobaczyć przez dwa dni w Neapolu, bo właśnie tyle czasu miałam na to miasto: całą sobotę, poniedziałek tak do 16, kiedy to musiałam się już zbierać na lotnisko, ale też niedzielny wieczór po powrocie z Pompejów, więc akurat wychodzą z tego dwa pełne dni. I, kurczę, to jakoś mało... za mało!
Z lotniska (Aeroporto di Napoli-Capodichino) do centrum Neapolu kursuje autobus lotniskowy Alibus, podróż trwa niecałe pół godziny, a bilet kosztuje 5 €. W mieście autobus zatrzymuje się na dwóch głównych przystankach: przy dworcu centralnym Garibaldi oraz przy porcie. Większość ludzi wysiada na tym pierwszym przystanku (zresztą tak samo jest ze wsiadaniem, więc jeśli chcecie mieć miejsce siedzące w drodze na lotnisko, polecam wsiadać już przy marinie ;) ), ja jednak postanowiłam zacząć zwiedzanie Neapolu od wybrzeża. Przystanek Alibusa dzieli zaledwie parę minut spaceru od potężnej twierdzy Castel Nuovo i to tam skierowałam najpierw swoje kroki.
W Neapolu zamków jest kilka, ale Castel Nuovo jest chyba najbardziej znany. Choć zbudowany w drugiej połowie XIII wieku, nie jest najstarszy - w końcu sama nazwa na to nie wskazuje: Nowy Zamek ;). Internetowe opinie na temat tego, czy warto w ogóle zaglądać do środka, były różne, ale stwierdziłam, że zaryzykuję - bilet wstępu kosztuje 6 €. W środku nie ma za wiele do zobaczenia - standardowe wystawy nie wywarły na mnie szczególnego wrażenia. Myślę jednak, że mając trochę czasu, dobrze zajrzeć do Castel Nuovo dla kilku atrakcji: zachowanych brązowych drzwi, częściowo zniszczonych podczas ataku na zamek, ozdobionej średniowiecznymi freskami Capella Pallatina (niestety, można było oglądać jedynie przez szybę, więc nie mam dobrych zdjęć...), największej komnaty w twierdzy - Sala dei Baroni... no i dla widoków na marinę, które możemy oglądać z górnych części zamku ;).
Po wyjściu z zamku skierowałam się ulicą Via Vittorio Emanuele III w kierunku pałacu, ale zanim do niego dotarłam, znalazłam się przed słynną Galerią Umberto I. Jest to pochodzący z końca XIX wieku pasaż handlowy, swoim wyglądem natychmiast przywodzący na myśl galerię w Mediolanie. Główne wejście znajduje się naprzeciwko historycznej opery Teatro di San Carlo, boczne wychodzi na popularną ulicę Via Toledo. A w środku butiki, restauracje, nawet McDonald's... ;) No i, naturalnie, tłumy ludzi.
Z galerii wyszłam równie szybko, jak do niej weszłam - nie mój styl atrakcji turystycznych ;). Po paru krokach znalazłam się jednak w miejscu, w którym znaleźć się chciałam: na placu Piazza del Plebiscito. Jego nazwa nawiązuje do plebiscytu z 1860 roku, decydującego o włączeniu Neapolu do Królestwa Włoch. Plac ma 23.000 m² powierzchni, dzięki czemu mogą odbywać się na nim wielkie imprezy miejskie - na Piazza del Plebiscito grali już m.in. Elton John czy Muse. Plac z jednej strony zamyka wzorowana na rzymskim Panteonie bazylika św. Franciszka z Paoli (będzie o niej we wpisie o kościołach), a z drugiej mój kolejny cel: Pałac Królewski.
Z zewnątrz neapolitański Pałac Królewski wydaje się dość prostą budowlą, ale niech to nikogo nie zmyli ;). Wystarczy wejść przez główną bramę budynku i pospacerować pomiędzy jego skrzydłami (wejście na teren pałacu i jego ogrodów jest bezpłatne), by zdać sobie sprawę z jego ogromu. Oczywiście, mi nie wystarczyło zobaczenie pałacu z zewnątrz i powiem otwarcie: jeśli macie trochę czasu, by zajrzeć do środka, to naprawdę warto! Bilet dla osoby dorosłej kosztuje 15 €, za dodatkowe 2 € można odwiedzić jeszcze wiszące ogrody, których sama nazwa mnie zaciekawiła... niestety, na ten dzień już wszystko było wyprzedane. Zatem ze spaceru po położonych na wyższych tarasach ogrodach musiałam zrezygnować, wynagradzając to sobie krótkim przejściem przez główny park przypałacowy... no i samym pałacem! ;)
Budowa pałacu wystartowała w 1600 roku, bo uznano, że Castel Nuovo jest najzwyczajniej w świecie niewystarczający dla hiszpańskich wicekrólów ;). XVII i XVIII wiek to czas budowy i rozbudowy, a pałac i tak wymagał potem gruntownej renowacji, gdy w 1837 roku sporą jego część strawił pożar. Współcześnie część apartamentów królewskich jest udostępniona odwiedzającym - już po pracach koniecznych po II wojnie światowej. Już wejście na wielką klatkę schodową zdobioną białym marmurem wywiera ogromne wrażenie... a potem jest jeszcze lepiej. Dla mnie Pałac Królewski w Neapolu jest jednym z najpiękniejszych i najbogatszych pałaców, jakie dotąd miałam okazję zwiedzać - a trochę ich już przecież widziałam. Zresztą sami zobaczcie parę przykładowych zdjęć, a to tylko ułamek tego, co można tu zobaczyć :).
Zwiedzanie zamku, bazyliki i pałacu zajęło mi na tyle dużo czasu, że nadeszła pora check-inu. Mile widziana, bo to chodzenie w upale z bagażem podręcznym... lepiej go jednak zostawić w wynajętym pokoju ;). Nocleg miałam zarezerwowany przy Piazza Dante, do którego dotarłam długą i popularną ulicą Via Toledo. W centrum placu stoi pomnik Dantego, w tle charakterystyczny budynek dawnej szkoły Jezuitów, a po boku Port'Alba - jedna z historycznych bram miejskich, przez którą mogłam ruszyć na dalsze zwiedzanie starówki Neapolu.
Wędrując po licznych uliczkach, natkniemy się na mnóstwo zabytków - w tym wiele kościołów... ale znów, oddzielny wpis, bo ten i tak ciągnie się w nieskończoność ;). Jedną z największych perełek w tej okolicy jest muzeum Cappella Sansevero, w którym obowiązuje całkowity zakaz robienia zdjęć, więc polecam tu poprzeglądać w Google... ;) Jest to przepięknie zdobiona kaplica, w której centrum znajduje się słynna rzeźba Giuseppe Sanmartino przedstawiająca zmarłego Chrystusa przykrytego płótnem. Wstęp kosztuje 10 € i - zwłaszcza w weekendy w sezonie - dobrze kupić bilet wcześniej przez internet. Warto też zajrzeć na uliczkę Via San Gregorio Armeno pełną sklepów, a w niemal w każdym z nich znajdziemy wystawione szopki bożonarodzeniowe... w nich zaś nie zawsze święte postacie, bo Neapol ma prawdziwego fioła na punkcie gwiazd futbolu, choć znajdą się też i inne sławy, w tym politycy.
Sobotnie zwiedzanie skończyłam na kościołach w tej części miasta, a wracając w niedzielę z Pompejów, zastanawiałam się, gdzie wybrać się tym razem. Decyzja szybko się wyklarowała, bo kiedy wysiadłam z pociągu na dworcu Garibaldi, pomyślałam, że oto trafiła się też okazja na przejażdżkę metrem! ;) Stare miasto w Neapolu jest dość duże, wciąż jednak do ogarnięcia na piechotę, czego się trzymałam podczas tego wyjazdu. Ten jeden raz postanowiłam jednak zrobić wyjątek - po pierwsze dlatego, że byłam już trochę zmęczona po zwiedzaniu Pompejów w upale, a po drugie bardzo, ale to bardzo, chciałam zobaczyć stację metra Toledo. W ogóle neapolitańskie stacje metra uważa się za małą galerię sztuki, a Toledo zachwalana jest jako najpiękniejsza z nich. Skierowałam się więc na metro Garibaldi - ta stacja była dość prosta, a stamtąd kilka przystanków linią 1 i wysiadłam na Toledo. Powiem tak: zdjęcia znalezione w internecie, zrobione bez ludzi i na dłuższym czasie naświetlania, robią zdecydowanie lepsze wrażenie, niż to, co się uda złapać, idąc z tłumem ;). Ale nie zaprzeczę, że dekoracje i oświetlenie nad ruchomymi schodami są faktycznie zrobione z pomysłem.
A skoro już wysiadłam na Toledo, to rzut kamieniem miałam stąd do Quartieri Spagnoli, czyli Dzielnicy Hiszpańskiej. Nazwa dzielnicy wywodzi się od stacjonujących tu w XVI wieku garnizonów hiszpańskich, tłumiących zamieszki wśród neapolitańskiej ludności. Mimo niechlubnej przeszłości (przez długi czas okolica ta była uważana za niezbyt bezpieczną), dziś jest to popularna wśród turystów miejscówka. Pełno tu restauracji (osobiście bardzo polecam lokalną specjalność: smażoną pizzę w knajpce Pizza Fritta przy Vico Conte di Mola), małych sklepików, historycznych zabytków, a także licznych murali - często związanych z miejscową religią, czyli piłką nożną ;). Nie dajcie się zwieść pustkom na poniższych zdjęciach, robiłam je zanim restauracje się znów otworzyły na wieczór, a ruch zrobił się zdecydowanie większy.
Na Quartieri Spagnoli zakończyłam niedzielne i rozpoczęłam też poniedziałkowe zwiedzanie, bo to tu rozpoczynają się schody na wzgórze zamkowe. Tzn. można też wjechać i kolejką, ale po co...? Zwłaszcza jeśli mamy sierpniowe upały i cały plecak podręczny ze sobą - nic, tylko biegać po schodach ;). Na wzgórze wchodziłam od wschodniej, a schodziłam od południowej strony - od wschodu jest łagodniejsze podejście, a i tak potrzebowałam paru przerw na złapanie oddechu. Z drugiej strony, schody od południa biegną przez zdecydowanie ładniejszą część dzielnicy, więc warto było przetestować obie trasy.
W Neapolu, jak już wspominałam, zamków nie brakuje, a na górującym nad miastem wzgórzu znajduje się twierdza zwana Castel Sant'Elmo. Oryginalnie pochodzący z XIII wieku, swoją nazwę wywodzi od znajdującego się tu wcześniej kościoła św. Erazma. Współczesna twierdza pochodzi jednak z XVI wieku i można ją zwiedzać - niestety, tylko z zewnątrz i za opłatą (5 €). Wejście tutaj już sobie odpuściłam, bo cena obejmuje tylko spacer po murach i dziedzińcach, no i widok na miasto.
Cóż, widoki miałam i spod zamkowych murów, choć zapewne nie tak spektakularne. Warto było jednak wejść na górę, by mieć u stóp cały Neapol z Wezuwiuszem w tle :). Przyznam, że bardziej niż odpuszczenie wizyty na zamku, bolała mnie rezygnacja z położonego tuż obok klasztoru św. Marcina - niestety, ograniczony czas nie pozwolił na wizytę w muzeum. Za to udało się zajrzeć do niewielkiego kościółka przy wejściu (który nijak nie umywa się do barokowej perełki znajdującej się w środku).
A ograniczony czas wiązał się z tym, że równo na godzinę 12 miałam zarezerwowaną kolejną atrakcję, na której mi bardzo zależało. I tutaj, niestety, Google mi tak namieszało, że trafiłam nie tam, gdzie chciałam... Moim celem była słynna podziemna trasa Napoli Sotterranea - starożytne akwedukty, które podczas II wojny światowej służyły miejscowej ludności za schrony. No i okazało się, że są dwie trasy funkcjonujące pod nazwą Napoli Sotterranea. Każda z nich chwali się, że to jest ta jedyna autoryzowana i w ogóle. A ja w oparciu o Google Maps trafiłam nie na tą, na którą chciałam...
I, żeby nie było, to nie była zła trasa! Zresztą fakt, że przyszłam tam najpierw po 9, a już wszystkie bilety na 10 i 11 były wyprzedane, chyba o czymś świadczy. Zapłaciłam 12 € za bilet i krótko przed 12 czekałam już przed wejściem na Vico S. Anna di Palazzo. Z całą dość sporą grupą zeszliśmy za przewodnikiem po schodach w dół i ruszyliśmy na zwiedzanie. Poznaliśmy historię starożytnych akweduktów i sposobu dbania o nie w tamtych czasach, dowiedzieliśmy się, jak wyglądało życie w takich schronach podczas wojny, oglądaliśmy rysunki na ścianach i wyjścia z dawnych studni na suficie, wędrowaliśmy wąskimi tunelami, po których najchętniej wrzuciłabym wszystko do prania... ;) Było to niewątpliwie ciekawe doświadczenie. Po prostu mam świadomość, że ta inna trasa, przy Piazza San Gaetano, pasowałaby mi dużo bardziej. Akwedukty zamienione w schrony też są częścią szlaku, poza tym można jednak zobaczyć podziemne ogrody i pozostałości teatru, czy iść tunelem do starożytnej cysterny tylko przy świetle świeczek. A to wszystko jeszcze o 2 € taniej od tej trasy, na którą poszłam, więc no, miałam takie poczucie wewnętrznego rozczarowania...
Po zakończonej trasie oraz przerwie na jedzenie, nie miałam już wiele czasu na zwiedzanie. Kierowałam się powoli na wybrzeże, by potem łapać z portu autobus na lotnisko. Najpierw chciałam jednak zobaczyć jeszcze jeden zamek - znów, tylko z zewnątrz, bo ze względu na prace renowacyjne jest obecnie zamknięty. Castel dell’Ovo, czyli Zamek Jajeczny, położony jest na oddzielnej wysepce, a wybudowano go w XII wieku. Muszę przyznać, że potężne mury wywierają wrażenie - aż szkoda, że to wszystko było pokryte rusztowaniami... Jeszcze lepszy widok na zamek gwarantuje bar na dachu hotelu Grand Hotel Vesuvio, choć nie zaprzeczę, że ceny tutaj nie są zbyt przyjazne ;). Po szybkim drinku na ochłodę, skierowałam się już na autobus lotniskowy, mijając XVII-wieczną Fontana del Gigante.
Neapol pozostawił we mnie bardzo mieszane uczucia. Nie będzie to jedno z moich ulubionych włoskich miast - historyczne centrum było dla mnie za duże, głośne i brudne. Może nie tak brudne jak Katania czy Palermo, ale bądźmy szczerzy, Sycylia to inny poziom ;). Nie wszystko, co zwiedzałam, mnie zachwyciło (ale gdzie tak jest?), jednak było tu trochę świetnych atrakcji - genialny Pałac Królewski, piękne kościoły... Mam też ogromne poczucie niedosytu, że jeszcze tylu rzeczy nie widziałam: nie byłam w żadnym muzeum (a mają archeologiczne z przedmiotami z Pompejów!), poszłabym na tę właściwą trasę podziemną, kościołów też można by więcej zobaczyć... Myślę, że jeśli ktoś lubi historię i zabytki, to trzy dni na sam Neapol to takie minimum. Zaś co do często poruszanej kwestii bezpieczeństwa - ani przez chwilę nie czułam się zagrożona bardziej, niż w jakimkolwiek dużym mieście, gdzie trzeba pilnować swoich rzeczy w tłumie ludzi. Chodziłam sama, nikt mnie nie zaczepiał, nic mi magicznie nie zniknęło ;). Inna bajka, że często podróżując sama, nauczyłam się też być dość ostrożna w podróży i nie stwarzać okazji do niebezpiecznych sytuacji - i, odpukać, dotąd się to sprawdzało :).
0 Komentarze