Advertisement

Main Ad

Tokaj - w krainie wina

Węgry Tokaj
Na długi weekend sierpniowy rozważaliśmy dwie opcje: Tyrol i Tokaj. W końcu M. stwierdził, że do Tyrolu możemy zawsze wyskoczyć (nie to, że do Tokaju nie ;) ), więc jedźmy na Węgry. I był to strzał w dziesiątkę. Fakt, że z Wiednia to 500 km i jakieś 5+ godzin jazdy, czyli nieco dalej niż z południowej Polski, wciąż jednak przy czterodniowej wycieczce dało się to wszystko na spokojnie zorganizować. Nocleg zarezerwowaliśmy w samym miasteczku Tokaj, liczącym sobie niewiele ponad 4.000 mieszkańców. A potem się okazało, że pokój po lewej wynajmowali Polacy, pokój po prawej - Polacy, w małym sklepiku obok można było dostać polskie produkty, a język polski słyszeliśmy na ulicy i w knajpkach zdecydowanie częściej niż węgierski... Jak już wspomniałam, z południowej Polski jest tu naprawdę blisko i widocznie wielu naszych rodaków postanowiło spędzić długi weekend właśnie w Tokaju. I cóż więcej mogę powiedzieć ponad to, że świetnie ich rozumiem? ;)
Lubię zwiedzać miejsca wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, a jakoś nie zdawałam sobie sprawy, że region winiarski Tokaju się do nich zalicza. Chciałam tu przyjechać, bo po prostu lubimy białe wino, a Tokaj przecież z niego słynie... ;) Tymczasem UNESCO już w 2002 roku doceniło tę okolicę, argumentując, że skomplikowany układ winnic, gospodarstw, wsi i miasteczek z ich historycznymi sieciami głębokich piwnic winiarskich ilustruje każdy aspekt produkcji słynnych tokajskich win, których jakość i zarządzanie są ściśle regulowane od prawie trzech stuleci. (*) Samo miasteczko Tokaj położone jest na złączeniu dwóch rzek: Bodrog i Cisy, a lokalnych atrakcji tu nie brakuje - i nie mam tu na myśli tylko piwnic winiarskich ;). My odpuściliśmy sobie zwiedzanie muzeów, ale chętni mogą zajrzeć do Muzeum Tokaju oraz Muzeum Dziedzictwa Wina Tokaj.  Spacerując po miasteczku, na pewno trafimy też na ratusz, dawną synagogę, cmentarz czy drewniane figury przedstawiające chociażby św. Jadwigę.
Oczywiście chciałam wejść za to do środka kościoła p.w. Serca Jezusowego, choć z zabytkowego punktu widzenia nie ma się tu co spodziewać cudów - świątynia powstała na początku XX wieku w stylu neoromańskim. I wcale nie tak łatwo było zobaczyć jej wnętrze, bo choć przechodziliśmy obok niej wielokrotnie, ciągle była zamknięta. Poszczęściło nam się dopiero któregoś wieczoru, kiedy pracownik otworzył budynek, by poćwiczyć w środku grę na organach. Skorzystaliśmy więc z okazji i zajrzeliśmy do kościoła, choć nieoświetlona świątynia nie była najlepszym miejscem do zdjęć bez statywu - udało mi się je potem rozjaśnić, no ale jakość jest, jaka jest... ;)
Ale nie okłamujmy się, nie przyjechaliśmy do Tokaju zwiedzać ;). Białe wino deserowe stąd pochodzące bardzo przypadło nam do gustu, a trochę potestować się udało. O samym winie pisać Wam nie będę, bo specjalistką w temacie nie jestem, a w internecie można znaleźć wiele konkretnych informacji dla zainteresowanych tematem. Najpopularniejszym szczepem w Tokaju jest furmint i faktycznie, tego wina można było spróbować właściwie wszędzie, choć głównie w formie wytrawnej. Dla fanów słodkości najlepszym wyborem jest tokaj aszú, choć te najsłodsze były też najdroższe. W Tokaju po raz pierwszy widziałam wino sprzedawane w plastikowych butelkach, przywodzące mi na myśl takie z olejem... ;) Na pewno wychodzi to sporo taniej niż picie w piwnicach winiarskich, ale i tego drugiego zdecydowanie nie można sobie odpuścić.
Przejdźmy zatem do piwnic winiarskich, a tych w Tokaju trochę znajdziemy. Skupiska winiarni znajdują się zarówno w północnej, jak i w południowej części miasteczka - te drugie są już bliżej samych winnic. My skupiliśmy się bardziej na północnej części, bo tam wynajmowaliśmy mieszkanie. Najbardziej chciałam zajrzeć do piwnic Hímesudvar, chwalonych za wspaniały klimat, no i z pięknie zarośniętym budynkiem :). Na zorganizowaną degustację win się spóźniliśmy, ale mieliśmy okazję spróbować lokalnych napojów i naprawdę podeszły nam do gustu. Tuż obok znajduje się winiarnia Antalóczy - wybór oferowanych win był tu niewielki, ale trafiliśmy na koncert lokalnego zespołu zorganizowany w piwnicach. Znów parę kroków dalej i zajrzeliśmy do winiarni Borostyán - tu akurat wino nam niezbyt podeszło, ale polska para siedząca stolik obok się zachwycała i kupiła parę butelek na wynos... Czyli wszystko zależy od gustu :).
Naszym numerem jeden stały się piwnice Óvár - fajny klimat, no i spory wybór bardzo dobrych win. W piątkowy wieczór, przy ładnej pogodzie rozstawili też stoliki na zewnątrz i zabawiali gości muzyką na żywo. Generalnie większość piwnic winiarskich oferuje zarówno wino na kieliszki za 500-1000 forintów (5,40-10,80 zł), oczywiście te najsłodsze premium są droższe, jak i degustacje. Wtedy - w zależności od oferty winiarni - dostajemy kilka kieliszków do spróbowania: od wytrawnych, przez półsłodkie, słodkie, aż po deserowe. My szybko wiedzieliśmy, co nam podchodzi najbardziej, więc na degustacje się nie kusiliśmy... No i jednak są jakieś limity, ile można tego wina wypić ;).
Zatem na jedyną degustację się skusiliśmy w miejscu, które ze zorganizowanych degustacji najbardziej słynie: piwnicy Rakoczi. Nie jest to najtańsza przyjemność, bo za zwiedzanie piwnic wraz z degustacją sześciu win zapłaciliśmy 7000 forintów (75,60 zł) za osobę - pozostałe winiarnie mają jednak niższe ceny za degustację, ale tutaj dopłaca się za pobyt w świątyni win tokajskich, jak to się sami reklamują... ;) Piwnice znajdują się w centrum miasteczka, tuż obok wspomnianego już kościoła, i zanim siądziemy do stołu, przewodnik opowie nam szczegółowo o procesie wytwarzania tokajskich win.
Piwnica Rakoczi powstała już w XV wieku i jest jednym z powodów, dla których Tokaj znalazł się na liście UNESCO. Degustacje odbywają się w tzw. Sali Rycerskiej, będącej największym (28 x 10 x 5 m) podziemnym pomieszczeniem w regionie - i nie da się ukryć, że miejsce to wywiera wrażenie. Od Sali Rycerskiej ciągną się tunele piwnic pełne beczek... nie zawsze z winem, część to już tylko dekoracja ;). Piwnice Rakoczi słyną też z tego, że to tutaj wybrano na króla Jana Zápolyę w roku 1526... Co nieco tłumaczy wyższe ceny w tym miejscu, a także jego znaczną popularność wśród turystów. Degustacje po angielsku odbywają się kilka razy dziennie, ale znalezione w internecie godziny nijak miały się do rzeczywistości - najlepiej po prostu podejść na miejsce i zapytać o najbliższą możliwość :).
Południową część miasteczka wraz z winnicami i tamtejszymi piwnicami też miałam w planach, ale te pokrzyżowała pogoda. Burza, ulewy, kilka godzin wyjęte z dnia i spędzone w większości w winiarniach w pobliżu miejsca noclegowego. Kiedy tylko w miarę się wypogodziło, natychmiast skierowałam się do winnic, ale długo nie mogliśmy spacerować, bo już robiło się ciemno, a do domu czekał nas jeszcze półgodzinny spacer. W piwnicach Breza zatrzymaliśmy się jeszcze na ostatni kieliszek smacznego wina, ale uznałam, że już mi wystarczy, więcej nie chcę ;) Zresztą wieczorową porą ilość otwartych piwnic winiarskich była już ograniczona - sporo miejsc zamykało się ok. 18.
Punktem obowiązkowym podczas wizyty w regionie Tokaju jest też mała wioska Hercegkút, położona niedaleko słowackiej granicy. Jestem pewna, że szukając informacji o regionie, natrafilibyście na zdjęcia stąd, bo Hercegkút stanowi jedną z największych atrakcji Tokaju. I, naturalnie, wpisane jest na listę UNESCO ;). Słynie z wina i piwnic winiarskich, czyli bez zaskoczenia - co jednak zaskakuje, to wygląd i ułożenie tych piwnic. Internet nazywa je wręcz domkami hobbitów i faktycznie, mogą one przywodzić na myśl Tolkienowskie Shire.
Przyznaję bez bicia, że do Hercegkút przyjechałam nieprzygotowana - myślałam, że tutejsze piwnice są położone w jednym miejscu, więc za Googlem skierowaliśmy się do Kőporosi pincesor. Tymczasem po drugiej stronie wioski znajdują się jeszcze Gombos-hegyi pincesor, obok których położona jest niewielka kalwaria. Generalnie oba kompleksy piwnic wyglądają podobnie, są też podobnej wielkości, więc może i niewiele straciliśmy, odwiedzając tylko jedno z miejsc... Ale i tak fajnie by było zajrzeć do obu ;). Bądź co bądź przy piwnicach Kőporos znajduje się niewielki, darmowy parking, więc dojazd tutaj autem nie jest problemem - bez auta byłoby znacznie trudniej.
Większość piwnic była zamknięta na cztery spusty - w końcu to własność prywatna i nie każdy lubi turystów zaglądających mu do prywatnych pomieszczeń. Ale kilka było otwartych, kusiło tabliczkami i wystawionymi na zewnątrz butelkami, zapraszającymi do degustacji i zakupów. Z tego, co czytałam, niektóre piwnice oferują płatne degustacje, nam się jednak poszczęściło i pan proponował, by wszystkiego popróbować za darmo. Ja tu chciałam skromnie spróbować jednego czy dwóch win, a pan natychmiast rzucił: lubisz słodkie wina? Mamy ich tu pięć czy sześć, musisz spróbować wszystkich! Nie bądź skromna, za darmo i dobre! Sok winogronowy dla kierowców też mamy! ;) No, na taki entuzjazm nie mogłam zareagować inaczej niż degustacją, a potem zakupem paru butelek, bo wino faktycznie okazało się bardzo dobre. I tańsze niż te z piwnic w samym Tokaju. Zatem jeśli lubicie białe (i słodkie) wina, region Tokaju to naprawdę świetne miejsce na kilkudniowy urlop... Ja tu jeszcze z przyjemnością kiedyś wrócę :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze