To, co rzuciło mi się w oczy w Stambule niemal na samym początku, to ceny. Wciąż miałam gdzieś z tyłu głowy zasłyszane hasła, że przy słabej lirze Turcja dla obcokrajowca wydaje się tania. Może i kiedyś tak było, ale te czasy już minęły - a na pewno odeszły do przeszłości w Stambule. To największe miasto w Turcji pod kątem cen noclegu czy jedzenia w knajpach okazało się zbliżone do popularnych europejskich metropolii. Pod kątem zabytków zaś okazało się po prostu bardzo drogie. Do Stambułu leciałam służbowo, ale przedłużyłam sobie ten wyjazd o weekend - odpadły mi więc koszty lotów. Za to sam weekend: noclegi (pokój jednoosobowy), jedzenie, zabytki, pamiątki... wyniósł mnie trochę ponad 450 €. Nie ma się więc co oszukiwać, Stambuł nie należy do tanich miast. Jest jednak miastem niesamowicie fascynującym i bardzo się cieszę, że miałam okazję go odwiedzić. I na pewno zechcę tam wrócić :).
Nocleg wynajęłam - wraz z koleżankami z pracy, które również przedłużyły delegację o prywatny weekend - w dzielnicy Sultanahmet, w turystycznym sercu Stambułu. I całą sobotę udało mi się spędzić z koleżanką z dawnych, szwedzkich czasów, która obecnie mieszka na stałe w Turcji, a Stambuł zna niemal jak własną kieszeń. Do tego uwielbia historię, więc zabrała mnie na spacer po mieście, opowiadając jednocześnie o jego historii i polityce, a wszystko przeplatałyśmy mnóstwem żartów i plotek, bo jednak nie widziałyśmy się osobiście już od ładnych paru lat. Lepszej przewodniczki nie mogłam sobie wymarzyć :). Nathalia odebrała mnie z hotelu w sobotni poranek i wyruszyłyśmy na zwiedzanie. Przeszłyśmy najpierw terenem dawnego bizantyjskiego hipodromu, skupiając się na miejscowych zabytkach: fontannie Wilhelma II (dar cesarza niemieckiego) i obeliskach: Konstantyna i faraona Totmesa III z ciekawym, zdobionym płaskorzeźbami cokołem. Następnie skierowałyśmy się do meczetu, któremu swoją nazwę zawdzięcza cała dzielnica.
Meczet Sułtana Ahmeda (Sultanahmet Camii) jest jednak powszechnie znany przede wszystkim jako Błękitny Meczet. Zbudowany na początku XVII wieku miał jeden główny cel: przebić pobliską Hagia Sophię. Według wielu źródeł jest to wciąż najwspanialszy przykład architektury osmańskiej, więc nie było innej opcji: musiałyśmy tu zajrzeć. Do wejścia ciągnęła się całkiem spora kolejka, ale stałyśmy w niej może z 10 minut i już dotarłyśmy do budynku. Chusty miałyśmy swoje, spodnie do połowy łydek i krótki rękawek były w porządku, więc zdjęłyśmy buty i weszłyśmy - jeśli ktoś ma jednak za krótki strój lub (w przypadku kobiet) nie ma chusty, można coś na miejscu wypożyczyć. A wejść do środka naprawdę warto, bo meczet jest przepiękny. I darmowy - tylko na Hagia Sophii tak zdzierają ;).
Tuż obok Błękitnego Meczetu znajduje się niewielki budynek mauzoleum Sułtana Ahmeda. Zaprojektowany przez architekta Sedefkâra Mehmeda Ağę na rozkaz Sułtana Mustafy I, młodszego brata Ahmeda, jest pięknie udekorowany zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Wstęp do mauzoleum jest darmowy, ale ze względu na niewielkie rozmiary budynku może się zdarzyć, że przyjdzie nam czekać parę minut na wejście. Wewnątrz pochowany został nie tylko Sułtan Ahmed, ale też jego dzieci czy inni osmańscy władcy - łącznie znajduje się tu ponad 30 trumien.
Nathalia postanowiła zabrać mnie do tych miejsc, gdzie nie musiała płacić za wstęp - miało to sens, bo bilety do atrakcji turystycznych są naprawdę drogie, a ona przecież i tak była w nich już wielokrotnie. Dlatego Hagia Sophię czy pałac Topkapi zostawiłam sobie na samodzielne zwiedzanie następnego dnia. Poszczęściło nam się za to w Cysternie Bazyliki, gdzie weszłyśmy bez kolejki - jak przechodziłam tamtędy potem, kolejka była zawsze... A okazało się, że koleżanka ma darmowy wstęp ze swoją legitymacją pracowniczą, więc ja zapłaciłam za siebie 900 lir (107 zł) i weszłyśmy do środka. I był efekt wow... ;)
Cysterna Bazyliki, zwana też Zatopioną Cysterną, to zdecydowanie mój numer 1 w Stambule - żadne inne miejsce nie wywarło na mnie takiego wrażenia. Cysternę zbudowano w VI wieku, by gromadziła wodę dla pobliskiego pałacu Topkapi, a swoją nazwę zawdzięcza znajdującej się wcześniej w tym miejscu bazylice św. Eliasza. To ogromne pomieszczenie (143x65 m) mogło pomieścić nawet 80.000 m3 wody (za wikipedią, choć w internecie mignęły mi i większe liczby), a sklepienie podtrzymuje 336 marmurowych kolumn. Dziś niewiele tu wody, jedynie na dnie, co sprawia, że wszystko pięknie się w niej odbija, a gdy dodamy do tego grę świateł... Naprawdę można po prostu stać i patrzeć :).
Po wyjściu z bazyliki koleżanka poprowadziła mnie dalej, rzucając komentarz: teraz zabiorę cię do miejsca, które każdy turysta musi odwiedzić, ale... i tak zobaczysz, że nie warto ;). A tym miejscem był Wielki Bazar - jeden z najstarszych i największych krytych targów świata. Kompleks powstał oryginalnie w połowie XV wieku, choć był potem przebudowywany i rozbudowywany, chociażby po kilku niszczycielskich w skutkach pożarach. Na Wielkim Bazarze znajdziemy około 4.000 sklepów, jednak zdecydowanie nie jest to coś, co sobie wyobrażałabym, słysząc hasło bazar. Większość sklepów handluje ubraniami, torebkami, biżuterią czy dekoracjami - nie wygląda to na miejsce, gdzie robią zakupy miejscowi, raczej jest to pułapka dla turystów. Ciekawie zobaczyć budynek od wewnątrz, ale po zakupy lokalnych słodyczy i herbat Nathalia zabrała mnie na mniejszy bazar gdzie indziej.
Zakupy zrobione, można zwiedzać dalej ;). Kolejnym punktem na mapie Stambułu, który koleżanka chciała mi pokazać, był jej ulubiony meczet: Meczet Sulejmana. XVI-wieczna świątynia została zaprojektowana przez Mimara Sinana, jednego z najsłynniejszych osmańskich architektów, na polecenie Sulejmana Wspaniałego. Wiele z oryginalnych dekoracji meczetu nie przetrwało do dnia dzisiejszego - pożar, trzęsienie ziemi, eksplozja w pobliskim składzie amunicji... Na szczęście świątynię jednak za każdym razem odnawiano i dziś można ją zwiedzać - naturalnie za darmo.
A dlaczego Meczet Sulejmana jest tym ulubionym mojej koleżanki? Cóż, nie ze względu na architekturę, choć i na nią Nathalia zwróciła moją uwagę. Stambuł, podobnie jak Rzym, nazywany jest miastem siedmiu wzgórz, a Meczet Sulejmana położony jest na szczycie trzeciego wzgórza. W efekcie jest to jeden z najlepszych punktów widokowych na Złoty Róg, charakterystyczną zatokę przylegającą do starej części miasta.
Tuż obok meczetu znajdują się dwa mauzolea, do których też warto zajrzeć, będąc w tym miejscu - jedno należy do Sulejmana I, a drugie do jego małżonki, Roksolany. Grobowiec sułtana zbudowano w latach sześćdziesiątych XVI wieku, tuż po jego śmierci, i jest to jedno z największych osmańskich mauzoleów. Spore i pięknie zdobione, wywarło na mnie niemałe wrażenie. Pięknie ozdobione niebieskimi płytkami jest również mauzoleum żony sułtana, choć rozmiar budynku jest już odpowiednio mniejszy. Historia życia Roksolany to w ogóle niesamowita opowieść, którą koleżanka z przyjemnością mi przytoczyła - żona sułtana urodziła się bowiem na Rusi, trafiła do niewoli, a następnie do haremu, zostając konkubiną Sulejmana... I tak umiejętnie rozgrywała polityczną sytuację na dworze, że w końcu została najpierw matką jego dzieci, a potem jego żoną.
Po spacerze i przerwie na lunch wsiadłyśmy w tramwaj, który zabrał nas na drugą stronę miasta - na słynny plac Taksim. Mi to miejsce kojarzy się głównie z licznymi przekazami medialnymi dotyczącymi wszelakich protestów i demonstracji - to właśnie tutaj, w sercu nowoczesnego Stambułu, zwykły się one odbywać. W centrum placu stoi Pomnik Republiki, postawiony tutaj w 1928 roku w celu upamiętnienia utworzenia Republiki Turcji. Zaś nad całością góruje Meczet Taksim - nowa rzecz, bo zbudowana w latach 2017-2021. Choć plany budowy świątyni w tym miejscu pojawiały się już od lat, to meczet ten stał się jednym z celów Erdoğana i cel został osiągnięty mimo odbywających się na placu protestów.
Z placu Taksim ruszyłyśmy aleją Istiklal, takim stambulskim Nowym Światem ;). Ulica łączy plac z wieżą Galata, na którą już nie wchodziłyśmy, bo uwierzyłam koleżance na słowo, że tak fajnego widoku jak spod Meczetu Sulejmana i tak nie będę stąd miała ;). Przy alei Istiklal mieszczą się dziesiątki sklepów i restauracji, a wzdłuż niej kursuje charakterystyczny, czerwony tramwaj. Kiedy znalazłyśmy się już na końcu ulicy, Nathalia dodała: skoro już to mamy za sobą, to mogę ci powiedzieć, że to miejsce, gdzie jest największe ryzyko zamachów terrorystycznych, zdarzały się już, bo zawsze jest tu sporo ludzi. Nie zaskoczyła mnie jednak - turecki oddział mojej firmy mieścił się przed laty właśnie przy Istiklal i co nieco zdążyłam się już nasłuchać od kolegów z pracy...
Powoli przyszło nam się z koleżanką pożegnać - sporo zobaczyłyśmy, a zwiedzanie przeplatałyśmy też po prostu spacerowaniem, siedzeniem w kawiarni czy restauracji... Przeszłyśmy ponad 17 km i byłyśmy już po ludzku zmęczone :). Pierwotnie Nathalia planowała zakończyć ten dzień rejsem po Boforze, bo być w Stambule i nie przepłynąć się po Bosforze... - no wiecie :). Tutaj na szczęście tak się złożyło, że taki rejs miałam zaplanowany w ramach integracji pracowniczej po konferencji, więc w sobotni wieczór mogłam już odpocząć, a na pokład statku wsiadłam w poniedziałek po zebraniach.
Firm oferujących rejsy po Bosforze w Stambule trochę jest, a ceny zależą od organizatora, długości trasy, a czasem i godziny - te o zachodzie słońca cieszą się większą popularnością. Osobiście uważam, że zachód słońca oglądany z tej perspektywy naprawdę robi wrażenie, a niebo jeszcze przez dłuższy czas zachwyca kolorami. Choć w połowie września wieczorowa pora i wiatr robiły swoje i było już dość chłodno. Na niektórych rejsach można wykupić też coś do picia lub jedzenia, ba, organizowane są nawet kolacje na statkach - każdy więc znajdzie coś dla siebie. Warto też wziąć pod uwagę, że choć latem rejsów jest sporo, to poza sezonem wiele firm ogranicza swoją ofertę.
Przyznaję otwarcie: Stambuł mnie zachwycił i jeden weekend na zwiedzenie tak ogromnego i fascynującego miasta to stanowczo za mało. Już zapowiedziałam Nathalii, że będę musiała wrócić ;). No i moja uwielbiająca koty dusza była w raju - te zwierzaki są wszędzie, zadbane, nieraz lubiące ludzi i łase na głaski. Nie wiem, ile zdjęć i filmików z kotami przywiozłam ze Stambułu, ale mogę zapewnić, że trochę tego było... ;)
0 Komentarze