Kiedy jeszcze nie byłam w związku, moja droga do Polski biegła na dwa sposoby: albo samolotem do Warszawy, albo transportem naziemnym przez Czechy. Odkąd jestem z M., doszła też droga samochodem przez Słowację, bo tak akurat jest bliżej w jego rodzinne strony. A że podczas wielogodzinnej podróży przyda się gdzieś dłuższy postój, zaczęłam się rozglądać za miejscówkami po drodze - i Čičmany szybko trafiły na listę miejsc idealnych na taki przystanek w drodze. Ale choć kilka razy w pobliżu przejeżdżaliśmy, to zawsze było to już wieczorową porą - nie dość, że ciemno, to jeszcze do Wiednia wciąż 3 godziny jazdy, do Gorlic prawie 5... I jechało się dalej. Tej jesieni więc postanowiłam inaczej - wyjeżdżamy z Polski na tyle wcześnie, by móc zrobić sobie wciąż za dnia dwa postoje: w Zamku Spiskim oraz w Čičmanach. No i się udało, choć już bez dodatkowego postoju na obiad, co akurat nie stanowiło problemu - wolę zjeść kanapkę w drodze i zobaczyć malowane domki, niż odpuścić zwiedzanie dla czegoś na ciepło ;).
Čičmany to wioska w powiecie Žilina w kraju żylińskim, której historia sięga przełomu XIII i XIV wieku. Oczywiście słynne, drewniane domki to zabytek zdecydowanie nowszy :). Zabudowa zdobiona w charakterystyczny sposób zaczęła pojawiać się w dolnej części wioski ok. 200 lat temu, ale i wtedy wzory były dużo prostsze niż obecnie, malowane wapnem lub błotem gliniastym. Ponadto zdobienia pojawiały się głównie w miejscu łączenia drewna, nie zdobiono całych budynków.
Przełom nastąpił w latach dwudziestych XX wieku - w efekcie dwóch pożarów, z 1907 i 1921 roku, wiele starych budynków zostało zniszczonych. Część odbudowano już z cegły, jednak inne znów powstawały drewniane... i tym razem dużo piękniej dekorowane :). Za projekt nowych domostw odpowiadał słynny słowacki architekt Dušan Jurkovič. Mieszkańcy wioski - a właściwie mieszkanki - zadbały o umieszczenie na budynkach tradycyjnych wzorów jak z lokalnych strojów, choć tym razem używano też trwalszych farb... a gdy i te blakły z czasem, dekoracje po prostu odnawiano.
Drewniane domki w Čičmanach uzyskały status chronionego zabytku w 1977 roku, a wioska stawała się coraz popularniejszą atrakcją turystyczną. Dziś w malowanych budynkach znajduje się m.in. niewielkie muzeum Radenov dom poświęcone wiosce, sklep z lokalnymi produktami, restauracja (choć nie wiem, czy nie otwarta tylko w sezonie, bo we wrześniu było już zamknięte) czy pensjonat Katka.
Większość znalezionych w internecie informacji o Čičmanach wspomina bezpłatny parking... No, to już nie te czasy, tutaj też dotarł biznes ;). Za parking płaciliśmy SMS-em na podany na miejscu numer - postój całodniowy kosztuje 7 €, a krótszy 1 € za godzinę. My opłaciliśmy właśnie tę jedną godzinę i wystarczyło, bo też nie urządzaliśmy nie wiadomo jakich sesji zdjęciowych ;). Ot, obeszliśmy część wioski pełną drewnianych domów - jest ich ok. 130, ale położonych jeden obok drugiego, więc wbrew pozorom taki spacer nie zajmuje dużo czasu - i porobiliśmy trochę zdjęć. Przy parkingu znajduje się też mapka, które z budynków uznane są za zabytki, łącznie było ich bodajże 33. W jesienne popołudnie szybko robiło się chłodno, zaczynało się też ściemniać, zatem po upływie opłaconej godziny ruszyliśmy w dalszą drogę do Wiednia.
We wrześniową niedzielę nie było tu dużo ludzi - jak przyjechaliśmy, parking był pusty, potem zatrzymały się tam jeszcze ze dwa auta. Łącznie kilka osób błąkających się między budynkami, nikt nikomu nie przeszkadzał ani nie wchodził w kadr :). Większość domków wyglądała na zamieszkane i była ogrodzona, nie dało się podejść do samych budynków, ale nikt nie przeszkadzał w robieniu zdjęć zza płotu. Właściwie mieszkańców Čičmanów też nie widzieliśmy za wielu, ale pewnie nauczyli się już tak żyć, by turyści nie zaglądali im w każdą część gospodarstwa ;). O tej godzinie muzeum było już zamknięte, ale sklepik nadal otwarty i zaglądało tam trochę odwiedzających.
Čičmany to na tyle mała miejscówka, że nie ma co tu przyjeżdżać specjalnie, ale jeśli będziecie w okolicy, zwiedzając Słowację lub po prostu przez nią przejeżdżając... to naprawdę warto odbić trochę w bok i zatrzymać się w tej wiosce. Godzina-dwie w zupełności wystarczą na spacer pomiędzy pięknie malowanymi domkami, a całość naprawdę wywiera wrażenie. Ja jeszcze nie miałam okazji odwiedzić słynnego Zalipia i oglądać polskiego wzornictwa na budynkach, więc słowacka wioska była dla mnie pierwszą atrakcją tego rodzaju... i mam nadzieję, że nie ostatnią :).
0 Komentarze