Advertisement

Main Ad

Zwiedzanie Rejkiawiku i wioska świąteczna w Hafnarfjörður

Rejkiawik street art, sztuka uliczna
Podczas naszej islandzkiej objazdówki Rejkiawik nie był miejscem, które najbardziej chcielibyśmy zobaczyć. I nie zrozumcie mnie źle, nie uważam, że islandzka stolica jest nudna - ja raczej wychodzę z założenia, że w każdym większym mieście znajdzie się coś ciekawego do zrobienia lub zobaczenia. Ale na Islandię człowiek przylatuje, by się zachwycać naturą, a Rejkiawik... no, jest po drodze, bo tutaj jest lotnisko, od tego miasta zaczyna i na nim kończy się objazdówkę. Dla nas stolica była też przez kilka dni bazą wypadową, więc tak czy inaczej trochę czasu na jej odkrywanie mieliśmy. I nie zaprzeczę, były tu atrakcje, które niewątpliwie wpadły nam w oko, ale fajnie było potem w końcu wyruszyć dookoła wyspy :).
Choć Rejkiawik założono już w IX wieku, to przez znaczącą większość swej historii był tylko niewielką i niewyróżniającą się osadą. Prawa miejskie otrzymał dopiero w 1786 roku, a jego prawdziwy rozwój nastąpił w wieku XIX i XX. W efekcie nie znajdziemy tu wielu historycznych zabytków i to nie na nich skupiały się nasze spacery po Rejkiawiku. Nie można też zapominać, że byliśmy na Islandii w połowie listopada, gdy dzień był krótki, a pogoda jeszcze bardziej nieprzewidywalna niż zazwyczaj - miasto więc zwiedzaliśmy pod grubą zasłoną chmur, walcząc z wiatrem i ciesząc się, gdy akurat nie padało... albo chowając się w budynkach, gdy padać jednak zaczynało.
Co mnie w Rejkiawiku zachwyciło najbardziej to wszechobecna sztuka uliczna, nadająca miastu dodatkowych kolorów. Spacerując po centrum, trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo piękne murale czają się niemal za każdym zakrętem, a czasem udekorowane są wręcz całe budynki. Street art stał się już zresztą jednym z symboli Rejkiawiku, a właściciele wielu budowli nie mają nic przeciwko udostępnianiu ścian pod takie dekoracje. Aż szkoda, że pogoda niezbyt sprzyjała spacerom, bo w ładniejszy dzień pewnie zapuściłabym się w miejskie uliczki na dłużej w poszukiwaniu kolejnych murali ;).
Ale wyruszmy na zwiedzanie Rejkiawiku w tej kolejności, w jakim go faktycznie zwiedzaliśmy, niech będzie jakiś porządek na blogu ;). Nocowaliśmy kawałek od centrum, ale na tyle blisko, że dało się w niecałe pół godziny dotrzeć tam piechotą. Z rana postanowiliśmy wyruszyć wzdłuż wybrzeża, by zobaczyć słynną rzeźbę o nazwie Sun Voyager. Jest to stalowa łódź zaprojektowana przez Jóna Gunnara Árnasona postawiona przy promenadzie w sierpniu 1990 roku. Kontynuując spacer wzdłuż wybrzeża, dotarliśmy do charakterystycznej sali koncertowej Harpa ze szklaną fasadą, podświetlaną nocą na różne kolory.
Stąd można iść dalej ulicą, co zrobiliśmy tego ranka, spiesząc się na inną atrakcję. Można też jednak trzymać się morza i dotrzeć do starego portu, co z kolei zrobiliśmy innego wieczoru ;). Jakby nie patrzeć, z historycznego punktu widzenia to właśnie port stanowił centrum miasta, wokół niego rozrastał się Rejkiawik. Współcześnie jednak, zamiast dziesiątków małych rybackich łódeczek i suszących się sieci, znajdziemy tu głównie knajpki i kawiarnie, atrakcje turystyczne, a przede wszystkim liczne oferty whale watching, czyli rejsów z oglądaniem wielorybów. Pewnie byśmy skorzystali, gdybyśmy przylecieli tu w lecie, ale listopadową porą został nam jedynie spacer wzdłuż wybrzeża :).
Stary port zamyka niewielki półwysep pełen atrakcji turystycznych. My ograniczyliśmy się do jednej - z wielu względów, ale nie zaprzeczę, że wpływ miało też to, iż pogoda zrobiła się tak koszmarna, że ledwo dało się iść pod wiatr i wolałam oddalić się od morza i schować między budynkami... Na szczęście atrakcja, dla której tu przyszliśmy była nie tylko w budynku, ale zapewniła też bardzo przyjemne temperatury ;). Lava Show, czyli pokazy z płynną lawą wewnątrz pomieszczenia, to wyjątkowa atrakcja, którą można zobaczyć w dwóch miejscach na Islandii - poza Rejkiawikiem pokazy odbywają się też w miasteczku Vik. Jak każda biletowana atrakcja na wyspie, nie jest to najtańsza przyjemność: podstawowy pokaz kosztuje 5.900 koron (172,20 zł), a pakiet premium (obejmujący widok z balkonu, backstage, drinka i kawałek lawy na pamiątkę) - 9.900 koron (289 zł). My wykupiliśmy pakiet podstawowy i wydaje mi się, że jednak z dołu widok byłby lepszy niż balkonu, no ale wejść na balkon nie miałam okazji ;). Pokaz za to podobał nam się bardzo, połączony był z filmikiem i opowieścią o wulkanicznej aktywności na Islandii, ale sama zabawa z płynną lawą wywarła na nas największe wrażenie. Oczywiście publiczność nie mogła się zbliżać, jedynie w okularach ochronnych siedzieliśmy na swoich miejscach, czasem nagrywając lub próbując robić zdjęcia. Dla mnie Lava Show to zdecydowanie numer 1 w Rejkiawiku i bardzo polecam wizytę tutaj - najlepiej z wcześniejszą rezerwacją biletu online, bo pokazy się szybko wyprzedają. No i wiecie, jak przyjemnie ciepło jest w środku, gdy za oknem szaleje listopad...? ;)
Poszliśmy więc z powrotem do centrum Rejkiawiku, budynki faktycznie chroniły nieco przed wiatrem, a i deszcz się w końcu uspokoił. Mogliśmy więc pospacerować, zaglądając też do sklepików z pamiątkami czy kawiarni, gdy nadeszła potrzeba kolejnej rozgrzewki ;). Czekolada na gorąco, kawa i pączek - 2.890 koron (84,35 zł), czyli standardowe islandzkie ceny w centrum stolicy. Obowiązkowo podeszliśmy też na tzw. Tęczową Ulicę (Skólavörðustígur Regnbogagatan), udowadniającą, że Rejkiawik nie jest znowu takim szarym miastem, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. 
Jak widać na powyższym zdjęciu, Tęczowa Ulica biegnie wprost do najsłynniejszego chyba budynku w Rejkiawiku (choć dla jasności: większość tej ulicy to normalna, szara droga - na tęczowo pomalowano tylko krótki odcinek). Hallgrímskirkja to luterański kościół przypominający swoją architekturą islandzki krajobraz i tak często spotykane na wyspie bazaltowe kolumny. Budowa świątyni trwała ok. 40 lat i została ukończona w 1986 roku. Jak to w luterańskich kościołach - wnętrze jest proste, całość powstała w stylu neogotyckim, jednak to sama bryła budynku przyciąga największą uwagę.
Przyszliśmy do kościoła w niedzielę, więc musieliśmy brać pod uwagę nabożeństwa - godziny otwarcia świątyni można znaleźć w internecie, choć szybko przekonaliśmy się, że rzeczywistość może się nieco różnić od tej rozpiski ;). Zwiedzanie Hallgrímskirkja jest darmowe, ale jeśli chcemy wjechać również na kościelną wieżę, bilet kosztuje 1.400 koron (40,90 zł). Na wieży nie spędzimy dużo czasu - ot, wjechać na górę, rozejrzeć się dookoła, walcząc z wiatrem, zrobić kilka zdjęć i zjechać. Fakt, że kościół daje możliwość spojrzenia na Rejkiawik z innej perspektywy i nam się ten widok podobał, ale czy warto płacić 40 zł za te kilka minut, no, to już kwestia indywidualna :).
Kiedy nas już kompletnie przewiało, wychłodziło i nawet trochę zmoczyło, uznaliśmy, że resztę dnia trzeba spędzić w cieple. A co się do tego lepiej nadaje niż baseny termalne, których na Islandii nie brakuje? :) Tuż pod Rejkiawikiem (ledwo 6,5 km od centrum miasta, ale jego rozmiary są takie, że tak, to już pod Rejkiawikiem ;) ) znajduje się Sky Lagoon. Nie wiem, jak to wygląda w tygodniu, ale w weekend wcześniejsza rezerwacja jest konieczna, bo chętnych zdecydowanie więcej niż dostępnych wejściówek. Pakiet Saman zaczyna się od 11.990 koron (350,10 zł) - my w niedzielne popołudnie za pakiet Saman for Two zapłaciliśmy 35.480 koron (1.034 zł). W cenie mamy dostęp do basenów (a Sky Lagoon położone jest tuż przy oceanie, więc widok świetny), wypożyczenie ręcznika oraz rytuał Skjól, czyli gorąco-zimno-gorąco-zimno... ;) A pakiet dla dwojga obejmuje jeszcze po napoju i deskę przekąsek do podziału. Zakładam, że latem - przy długim dniu i wyższych temperaturach - szukalibyśmy pewnie bardziej dzikich i dużo tańszych ciepłych źródeł wieczorową porą, w listopadzie ograniczyliśmy się jednak do tych z pełną infrastrukturą i oświetleniem. Doświadczenie bardzo fajne, ale zimny wiatr od oceanu odbierał sporo przyjemności z kąpieli. Zrobienie poniższego zdjęcia bolało, bo dostawałam w twarz poziomo zacinającym zimnym strumieniem unoszonej wiatrem wody...
Jedyne, czego w Rejkiawiku mi zabrakło w połowie listopada, to jarmarki świąteczne. Tak, wiem, to dopiero listopad, ale w Wiedniu już funkcjonowały! ;) Na szczęście stolica Islandii była już ładnie oświetlona i w wielu miejscach świątecznie udekorowana - gdy dzień jest krótki, a większa część doby po prostu ciemna, te światełka naprawdę wiele dają. Jednak większość świątecznego klimatu, w tym jarmarki, światełkowy kot czy wielka choinka sprowadzona z Oslo... to wszystko pojawia się w Rejkiawiku dopiero w grudniu.
Dlatego chcąc doświadczyć świątecznej atmosfery, musieliśmy pojechać pod Rejkiawik. Na szczęście niezbyt daleko, bo ledwo do oddalonego o 13 km od stolicy miasteczka Hafnarfjörður. Tutaj świąteczna wioska wystartowała już w połowie listopada i załapaliśmy się akurat na weekend otwarcia. Jarmark bożonarodzeniowy w Hafnarfjörður jest otwarty w piątki od 17 do 20 i w weekendy od 13 do 18 - takie krótkie godziny otwarcia nieco nas zaskoczyły, bo mając inne plany za dnia, w niedzielę przyjechaliśmy tutaj na godzinę-półtorej przed zamknięciem wioski świątecznej.
Przyjechaliśmy tu prosto ze snorkelingu w parku Þingvellir, więc powiedzieć, że byliśmy zziębnięci, to nic nie powiedzieć ;). Potrzeba ogrzania się od środka była całkiem spora... tymczasem nigdzie nie wypatrzyliśmy grzanego wina. Cóż, to nie Austria, jednak nawet znanego mi ze Szwecji gloggu też nigdzie nie było. Wioska świąteczna to atrakcja dla odwiedzających w każdym wieku, więc rozgrzać się można kubeczkiem gorącej czekolady za 800 koron (23,35 zł). Zaskoczyło nas za to polskie stanowisko na jarmarku... czy pojechaliśmy na islandzki jarmark, by zjeść barszcz z uszkami? Być może ;). Było tu trochę ludzi, ale zdecydowanie nie ma co porównywać do tłumów, które spotyka się na jarmarkach w kontynentalnych miastach.
Hafnarfjörður to nie tylko jarmark, ale też cała pięknie udekorowana miejscowość. Ozdobiono ratusz, sklepy, restauracje, w wielu miejscach znajdują się świetlne figury, dodano scenę oraz lodowisko... Nie da się nudzić, ludzi zjechało sporo, a chyba najczęściej słyszanym dookoła językiem był... polski ;). Jak wracaliśmy potem do Rejkiawiku, to widzieliśmy też pięknie ozdobiony światełkami park, ale byliśmy już zbyt zmęczeni i zmarznięci, by zatrzymywać się na kolejny spacer. Nie da się jednak zaprzeczyć, że
w Hafnarfjörður można odczuć świąteczną atmosferę już w listopadzie :).
A chociaż właściwie cały nasz pobyt w Rejkiawiku pogoda była taka listopadowa, a na niebie kłębiły się chmury, to warto było jednak wyglądać przez okno od czasu do czasu. Bo silny wiatr czasem te chmury rozwiewał i choć tylko na chwilę, to wystarczyło, by nad nami zatańczyła zorza... a potem znów spadł deszcz ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze