Advertisement

Main Ad

Barcelońskie perełki: Pałac Muzyki Katalońskiej i Casa Batlló

Barcelona, pałac muzyki katelońskiej
Podczas mojej pierwszej wizyty w Barcelonie przed laty odwiedziłam większość zabytków, które uznałam za istotne w tym mieście. Z kategorii ciekawostki architektoniczne zostały mi wtedy dwa miejsca: Casa Batlló, będące ówcześnie w remoncie, oraz Palau de la Música Catalana, którego nie można było zwiedzać na własną rękę. Teraz, na początku 2025 roku, remont był już dawno skończony, a Pałac Muzyki Katalońskiej można zwiedzać nie tylko z przewodnikiem, ale też z audio-guidem lub wirtualną broszurą. No to trzeba było się tam wybrać, zobaczyć, czym to się ludzie zachwycają... :)
Zaczęliśmy od Pałacu Muzyki Katalońskiej, znajdującego się rzut beretem od stacji metra Urquinaona. Żeby nie zostawić nic przypadkowi, bilety kupiliśmy wcześniej online - zwiedzanie pałacu kosztuje 22 € z przewodnikiem lub audio-guidem i 18 €, jeśli wystarczy nam broszura. Do tego przy zakupie biletu przez internet trzeba doliczyć 1 € opłaty za rezerwację. My ograniczyliśmy się do zwiedzania z pdf-em w telefonie, bo w gruncie rzeczy najbardziej mi zależało, żeby po prostu obejrzeć wnętrza. A i tak całkiem sporo dało się usłyszeć od zatrzymujących się obok wycieczek z przewodnikiem... ;)
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam zdjęcia z Pałacu Muzyki Katalońskiej, byłam święcie przekonana, że to kolejny z projektów Gaudiego. Tymczasem za budowę tej wyjątkowej sali koncertowej odpowiadał kataloński architekt Lluís Domènech i Montaner, a powstała ona w latach 1905-08. Palau de la Música Catalana został zbudowany dla barcelońskiego chóru Orfeó Català, który był też głównym sponsorem budynku. Oczywiście nie jedynym - różni bogaci mieszkańcy Barcelony również dołożyli trochę funduszy, jednocześnie żądając, by budynek przedstawiał sobą kataloński charakter, co podobno widać w wyjątkowej architekturze i dekoracjach :). 
Po okazaniu biletów weszliśmy po schodach na pierwsze piętro i zwiedzanie zaczęliśmy z rozmachem: od głównego audytorium. Robi wrażenie już od wejścia, nie tylko ze względu na architekturę, ale też przez ilość światła - jeśli wierzyć Wikipedii, to jedyne audytorium w Europie, które za dnia jest całkowicie oświetlone naturalnym światłem, w końcu dużych okien tu nie brakuje. A najbardziej rzuca się w oczy oszklenie na suficie, imitujące samo słońce. W centralnej części sali koncertowej znajdują się ogromne organy, a obok liczne rzeźby, chociażby popiersia Beethovena i Josepa Anselma Clavé (kataloński kompozytor) czy Walkirie z opery Wagnera.
Następnie przeszliśmy do jasnego i przestronnego pomieszczenia zwanego halą Lluísa Milleta, od nazwiska założyciela chóru Orfeó Català. Światło dostaje się tu przez szerokie okna zdobione kwiatowymi witrażami, a w środku można zobaczyć kilka rzeźb i obrazów. Najbardziej jednak warto zajrzeć tutaj dla niewielkiego balkonu, udekorowanego pięknymi, kolorowymi kolumnami. Kręci się tu sporo ludzi, więc uchwycić na zdjęciu balkon bez nich... to wymaga cierpliwości ;).
Zwiedzanie skończyliśmy na ponownej wizycie w audytorium, tym razem oglądanym z góry. Dopiero tutaj można zrozumieć, jakim cudem w hali koncertowej mieści się ponad 2.000 widzów - część górnej widowni nie jest widoczna z dołu, choć naturalnie zgromadzeni tam słuchacze widzą scenę. Stąd widać też dużo lepiej słońce, które okazuje się nie być tylko płaskim witrażem, a ciekawą, wypukłą formą :). Zachwycają wszechobecne róże - dekoracji w tym kształcie jest podobno ponad 2.000. A to przecież nie jedyne kwiatowe wzory, nie bez powodu pałac nazywają kamiennym ogrodem. Zdecydowanie warto tu było przyjść :).
Jeśli chodzi o drugi budynek - słynne Casa Batlló - tutaj zdecydowanie nie przychodziłabym bez wcześniejszego zakupu biletu online. Nie dość, że daje nam to gwarancję wejścia, to umożliwia też pewną oszczędność, bo ceny się różnią w zależności od godziny. Ponadto w Casa Batlló obowiązują różne pakiety, nie każdy obejmuje wszystkie atrakcje, dlatego dobrze zawczasu przejrzeć stronę internetową i wybrać, co nas najbardziej interesuje. Na wybrany przez nas dzień najtańsze opcje wyglądały następująco:
- bilet niebieski - 31 € - wstęp do budynku z audio-przewodnikiem oraz tzw. Gaudi Cube
- bilet srebrny - 36 € - powyższe + wejście na dach
- bilet złoty - 41 € - powyższe + tablet + Gaudi Dome + apartamenty rodziny Batlló
- bilet platynowy - 51 € - powyższe + priority pass + bezpłatna możliwość zmiany daty/odwołania wizyty
My wybraliśmy opcję złotą i myślę, że było warto... głównie dla tego tabletu ;).
Czy przygotowując ten wpis, zdałam sobie nagle sprawę, że zdjęcia fasady Casa Batlló robiłam tylko nocą...? Być może ;). Szkoda, bo tutaj i pięknie zdobiona fasada robi wrażenie, ale tak jakoś wyszło, że gdy dotarliśmy na miejsce pogubiliśmy się trochę w tych wszystkich kolejkach i jakoś nie miałam głowy do robienia zdjęć. Bo osobna kolejka jest dla każdego koloru biletów, a pracownicy tylko zmieniają godziny wejścia, żeby ludzie wiedzieli, kiedy się ustawić w kolejce. I stanęliśmy w tej dla złotych biletów, tylko jakoś nic się nie ruszało, a czas mijał. A kiedy podeszłam z drugiej strony do pracowników, by zapytać, jak to wygląda, to usłyszałam, że no niby jest ta kolejka dla złotych, ale z tymi biletami nie musimy w niej stać, tylko można od razu wchodzić... No to weszliśmy ;).
Casa Batlló to jedno z najbardziej znanych dzieł Gaudiego, ale na mnie zdecydowanie większe wrażenie - pod kątem architektury - wywarły Casa Mila, no i Sagrada Familia, wiadomo. Casa Batlló to kamienica z lat siedemdziesiątych XIX wieku, przebudowana w latach 1904-06 przez Gaudiego. Oczywiście, sporo tu architektonicznych ciekawostek, wiele pięknych dekoracji - nie to, że budynek mi się nie podobał. Ale myślę, że ktoś tu wpadł na genialny pomysł, jak wykorzystać współczesną technologię i urozmaicić zwiedzanie. Wizytę zaczęliśmy od Gaudi Dome, okrągłego pomieszczenia z ciekawą grą świateł i dźwięków inspirowanych naturą. A potem dostaliśmy tablety Rozszerzonej Rzeczywistości - wystarczyło unieść ekran, a ten przedstawiał zmieniony obraz tego, co mieliśmy przed sobą. I tak po pomieszczeniach pływały żółwie i meduzy, pod nogami plątały nam się pieski, pokoje nagle stawały się umeblowane, a wszystko to wzbogacone zostało komentarzami płynącymi z audio-guide'a.
Kamienica trafiła w ręce Josepa Batlló w 1903 roku i to on zlecił Gaudiemu przebudowę budynku. Dom był w posiadaniu jego rodziny do 1954 roku, a następnie kilkukrotnie zmieniał właścicieli i funkcję użytkową. Część budynku została udostępniona odwiedzającym w 2002 roku, a już trzy lata później Casa Batlló wpisano na listę UNESCO. W ramach złotego biletu mogliśmy oglądać odrestaurowane pomieszczenia mieszkalne z początku XX wieku, ale szczerze powiedziawszy - szału nie było ;).
Następnie trafiliśmy na dach, którego charakterystyczny kształt przywodzi na myśl smoka. Architektonicznie jest to niewątpliwie ciekawe miejsce, jednak kiedy na tak małej przestrzeni skumulowało się tyle ludzi, zwiedzanie tego miejsca nie należało do przyjemności... Szczyt smoka zdobią cztery ciekawe kominy, ale znów przyszło mi tu na myśl, że w Casa Mila dach podobał mi się bardziej ;). 
Za to zakończenie zwiedzania Casa Batlló urządzono z prawdziwym rozmachem! Zeszliśmy w dół po schodach ciekawie ozdobionych licznymi łańcuchami, oddaliśmy tablety i skierowaliśmy się do ostatniego punktu: Gaudi Cube. M. stwierdził, że to najlepsza atrakcja w kamienicy, sama też uważam, że jest to świetna rzecz :). Opisywana jako 360º experience sala otacza nas ekranami z każdej strony - podłoga, ściany, sufit, kolumny - wszystko to stanowi tło, na którym wyświetlają się fascynujące animacje, sprawiające wrażenie, że wszystko dookoła się porusza. Jeśli źle reagujecie na migające światła, to miejsce nie jest dla was - w innym przypadku Gaudi Cube to naprawdę must-see. W efekcie z Casa Batlló wyszłam zachwycona... choć wcale nie tylko architekturą :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze