Advertisement

Main Ad

Lava Tunnel i krater Kerið

Islandia Tunel Lawowy
Listopadowa pogoda na Islandii zmuszała nas czasem do zmiany planów. I tak drugiego dnia po przylocie myśleliśmy o snorkelingu w parku narodowym Þingvellir, ale zapowiadał się taki deszcz,  że odpuściliśmy. No dobra, ale co robić w deszczu? Przyspieszyliśmy więc zaplanowaną na inny dzień wizytę w tunelu lawowym oddalonym o ok. 40 km od Rejkiawiku. Wyszliśmy z założenia, że w tunelu chyba padać nie będzie, a po południu miało się nieco przejaśnić bardziej w głębi wyspy... I ruszyliśmy z Rejkiawiku, a poza miastem do ulewy doszedł jeszcze wiatr. Deszcz padał poziomo, a jak pomyślałam, że w tę pogodę trzeba wyjść z auta... Kto wymyślił tę Islandię w listopadzie? ;)
Na Islandii tuneli lawowych nie brakuje, do wielu z nich nie da się jednak wejść. Ale Raufarhólshellir to popularna miejscówka - nie tylko leży blisko stolicy, lecz jest też świetnie przygotowana do turystyki. My kupiliśmy bilety przez internet i myślę, że w sezonie to dobry pomysł, bo wielkość grup z przewodnikiem jest ograniczona. Standardowa trasa kosztuje 8.400 koron (239 zł), a jeśli potrzebujecie też transportu z Rejkiawiku, to cała wycieczka wyniesie 13.490 koron (384,30 zł). Czyli - jak to na Islandii - tanio nie jest, ale oboje uznaliśmy Lava Tunnel za jedną z fajniejszych atrakcji na wyspie i myślimy, że było warto :).
O wyznaczonej godzinie stawiliśmy się w niewielkim budynku przy Raufarhólshellir, a czekając na przewodnika, mogliśmy poczytać tablice informacyjne o powstawaniu tuneli lawowych. Gdy zebrała się cała grupa i przyszedł przewodnik, wszyscy dostaliśmy kaski z czołówkami, wysłuchaliśmy podstawowych informacji, a następnie zeszliśmy pod ziemię. Szybko się okazało, że szczególnie sucho to nie będzie, bo skały lawowe przepuszczają wodę, więc w bardzo deszczowy deszcz ciągle nam kapało na głowy (czy też kaski ;) ). Na szczęście nie psuło to zabawy - przewodnik okazał się bardzo wesołym człowiekiem, który rzucał ciekawostkami i żartami jak z rękawa i ledwo godzinna trasa minęła nie wiedzieć kiedy.
Tunel Raufarhólshellir powstał już ponad 5.000 lat temu - Wikipedia mówi, że 5.600, oficjalna strona tunelu, że 5.200... bądź co bądź, dawno temu, w wyniku wybuchu Leitahraun. Całość ma długość 1.360 m, co czyni ten tunel jednym z najdłuższych na Islandii, a do przejścia udostępniono ok. 900 m. Początkowa część Lava Tunnel ma trzy otwory w sklepieniu, którymi wpada naturalne światło (i deszcz ;) ), jest tam więc dość jasno i głównie w tym miejscu zatrzymuje się wycieczka na posłuchanie przewodnika. Potem przechodzi się wąskim korytarzem, z całkiem sporą ilością schodów i dłuższymi podestami. Dobre buty są tu bardziej niż zalecane :).
Gdy doszliśmy do końca tunelu, znaleźliśmy się na szerokiej platformie, gdzie przyszedł czas na kolejne ciekawostki. Dowiedzieliśmy się, że organizuje się tu różne wydarzenia, w tym chociażby śluby. Przewodnik najpierw zgasił światło, byśmy mogli doświadczyć kompletnej ciemności, a następnie uruchomił kolorowe reflektory, pięknie podświetlające wnętrze tunelu. Na zakończenie trasy można było jeszcze zostać tu dłuższą chwilę, robiąc zdjęcia lub rozmawiając z przewodnikiem, a potem powoli skierowaliśmy się do wyjścia, po drodze mijając już nową grupę. Po oddaniu kasków skusiliśmy się jeszcze na czekoladę na gorąco i ruszyliśmy w dalszą drogę ;).
Od kolejnego przystanku dzieliło nas jakieś 30 minut jazdy, a pogoda po drodze była taka, że wątpiłam, czy będzie jakikolwiek sens wysiadania z samochodu. Poszczęściło nam się jednak, bo zaledwie 2-3 minuty przed dotarciem do krateru Kerið zaczęło się rozjaśniać i na miejscu już nie padało. Jest to jedna z niewielu atrakcji przyrodniczych na Islandii, gdzie obowiązuje płatny wstęp - w listopadzie było to 600 koron (17 zł). Przynajmniej nie liczyli już sobie extra za parking ;).
Na spacer wokół krateru nie potrzeba wiele czasu - całość można obejść zarówno górą, jak i dołem, w niespełna godzinę. Według tablicy informacyjnej na parkingu, Kerið liczy sobie 270 m długości, 170 m szerokości i 55 m głębokości, choć samo jezioro na dnie krateru jest sporo płytsze - jego głębokość zależy od poziomu wód gruntowych. Najpierw zeszliśmy na dół - można tu obejść krater ścieżką biegnącą tuż przy wodzie, na co się jednak nie zdecydowałam, bo po deszczu wszystko tonęło w błocie i wydawało się mocno śliskie. Przeszłam jednak całą ścieżkę na górze, oglądając Kerið z każdej strony, choć w pochmurny dzień woda nie wyglądała tak ładnie jak na cudzych zdjęciach w internecie ;). Cóż, najważniejsze, że udało się uniknąć deszczu... A potem, szukając bezdeszczowych miejsc, wyruszyliśmy na część słynnego Złotego Kręgu, by zobaczyć wodospad Gullfoss i gejzery... Oboje już tam wcześniej byliśmy (na blogu znajdziecie wpis Islandzkie must-see: Golden Circle), więc podeszliśmy do tego bez większej ekscytacji - atrakcją dnia był zdecydowanie tunel lawowy :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze