Advertisement

Main Ad

Islandia jak Szkocja, czyli Fjaðrárgljúfur i Skaftafell

Kiedy podczas wycieczki wrzucałam na instagrama relacje, odezwał się znajomy ze studiów: serio, to Islandia teraz, u progu zimy? Mam wrażenie, jakbym oglądał Szkocję. I choć sama nigdy w Szkocji nie byłam, to oglądając wiele zdjęć stamtąd, musiałam się z kolegą zgodzić. Krajobrazy, które widzieliśmy tego dnia zupełnie nie pasowały do moich wyobrażeń listopadowej Islandii. Po drodze z Vik do Höfn miałam zaznaczone na mapie dwa wąwozy: Fjaðrárgljúfur i Múlagljúfur, oraz rezerwat Skaftafell, w którym znajduje się słynny wodospad Svartifoss. Rezerwat z wodospadem to był punkt obowiązkowy, ale podczas krótkiego, listopadowego dnia nie było szansy, by zdążyć jeszcze przejść dwa kaniony. Po rozważeniu różnych za i przeciw wybraliśmy pierwszą opcję i byliśmy tym wyborem zachwyceni :). Fjaðrárgljúfur i Skaftafell dzieli jakaś godzina jazdy, więc bez problemu można odwiedzić oba miejsca podczas jednej wycieczki, a gdy latem dzień jest dłuższy, pewnie i na drugi kanion nie zabraknie czasu...
Jako że w listopadzie mogliśmy się spodziewać każdej pogody, zawczasu sporo czytałam o drogach dojazdowych do atrakcji przyrodniczych - część z nich jest pozamykana zimą. Taką informację znalazłam też przy kanionie Fjaðrárgljúfur, że do parkingu prowadzi droga szutrowa, momentami nieco stroma, więc zimą trzeba wypatrywać znaku przy wjeździe, czy w ogóle jest sens dalej jechać. Na szczęście dla nas listopad był bardziej jesienny niż zimowy, a kiedy dojechaliśmy do wąwozu, akurat przestawało padać. Zatrzymaliśmy się na średniej wielkości parkingu, płatnym 1000 koron (29,40 zł) za pośrednictwem appki Parka. Warto odnotować, że zasięg internetu był tutaj bardzo słaby, więc trochę się nagimastykowaliśmy, zanim udało nam się za ten parking zapłacić... Obok znajdują się też publiczne, darmowe toalety (na którymś z rachunków z Parka widziałam, że korzystanie z toalety jest wliczone w opłatę parkingową ;) ). No i, co najważniejsze, z parkingu mieliśmy wąwóz na wyciągnięcie ręki, bo szlak zaczynał się tuż obok.
Nazwa Fjaðrárgljúfur pochodzi od przepływającej przez kanion rzeki Fjaðrá. Wąwóz nie jest duży - ma prawie 2 km długości, a do samego końca i tak nie dojdziemy, bo ścieżki prowadzą do tarasu przy wodospadzie Mögáfoss i stamtąd wraca się na parking tą samą drogą. Jak to na Islandii, całość jest świetnie przygotowana pod turystów - ścieżki wyłożone kratką, by uniknąć pośliźnięcia, a do tego wszechobecne linki / barierki, by odwiedzający nie zbaczali z wyznaczonej trasy. Gdzieniegdzie można wypatrzyć jeszcze stare ścieżki do samych brzegów kanionu, teraz jednak podejście tam jest zabronione (choć widzieliśmy turystów, którzy znakami i barierkami się nie przejmowali...).
Podobno jednak te barierki i ograniczenia to efekt zmian z ostatnich lat wymuszonych przez... Justina Biebera ;). W 2015 roku piosenkarz nakręcił na Islandii teledysk do utworu I'll show you, a spora część ujęć powstała właśnie w Fjaðrárgljúfur. Wtedy było to miejsce traktowane bardziej jako nieznana perełka, niezadeptana jeszcze przez turystów - zresztą Bieber w teledysku bez problemu schodzi na dno kanionu, podchodzi do wodospadu czy spaceruje po niedostępnych dziś ścieżkach. Piękne kadry wpadły w oko dziennikarzom i tłumom turystów, których liczne przybycie zaczęło mieć szkodliwy wpływ na miejscową przyrodę. Było ich na tyle dużo, że w 2019 roku władze postanowiły tymczasowo zamknąć wąwóz, dać naturze odetchnąć, a potem już wstęp tutaj był ograniczony - dziś np. na dno kanionu też nie zejdziemy.
Ale choć szkoda, że zejście na dół kanionu jest dziś niemożliwe, to jednak nie da się zaprzeczyć, że widok z platformy widokowej na Fjaðrárgljúfur jest naprawdę niesamowity. Z jednej strony ciekawe formacje skalne kanionu, z drugiej wodospad, będący miejscem złączenia rzek Fjaðrá i Mögá... Nam się jeszcze poszczęściło, bo gdy doszliśmy do platformy widokowej, zza chmur w końcu wyszło słońce, a krajobraz nabrał jeszcze piękniejszych odcieni :). Cały spacer po Fjaðrárgljúfur z postojami na mnóstwo zdjęć zajął nam ok. godziny i naprawdę warto było tu podjechać.
Po poprzednich deszczowych dniach miło było zobaczyć w końcu trochę słońca. Jechaliśmy w kierunku Höfn, a pogoda robiła się coraz lepsza z każdym przejechanym kilometrem. Jednak gdy patrzyliśmy w lewo, nad lodowcem Vatnajökull widzieliśmy gęste, ciemne chmury. A to był już drobny problem, bo przecież planowaliśmy odbić do rezerwatu Skaftafell, który jest częścią parku narodowego Vatnajökull, no i tak jakoś wolelibyśmy spacerować w słońcu a nie znowu w deszczu ;). Zatrzymaliśmy się na parkingu, płacąc - bez zaskoczenia - kolejne 1.000 koron przez tę samą appkę co poprzednio. Jest tu jednak pozytywny bonus, bo jeśli tego samego dnia zaparkujemy i w Skaftafell i przy lagunie lodowcowej Jökulsárlón, za drugi parking płacimy tylko połowę (z czego później skorzystaliśmy).
Przez rezerwat poprowadzono różne szlaki, których pełną listę można znaleźć w internecie, była też umieszczona w formie mapki i kartek z opisami (zarówno po islandzku, jak i po angielsku) przy Visitor Centre na parkingu. Dwie najpopularniejsze trasy to te najkrótsze: S1 - szlak lodowca - o długości 4,1 km, zapewniający widoki na lodowiec, oraz S2 - szlak Svartifoss - Sjónarsker - Sel - o długości 5,8 km. My postawiliśmy na ten drugi, według opisu wymagający ok. 2 godzin, bo zależało nam głównie na zobaczeniu wodospadu Svartifoss. Szybko zauważyliśmy, że sporo turystów idzie tym szlakiem tylko do wodospadu, co zajmuje ok. pół godziny spaceru, po czym wraca na parking tą samą drogą. Wodospad zaliczony, wystarczy... 
Jednak nawet tych podchodzących do Svartifoss w listopadzie dużo nie ma. Mając jeszcze przed oczami tłumy turystów pod wodospadami Seljalandsfoss czy Skógafoss, których poprzedniego dnia nie zniechęcił nawet zimny deszcz, teraz byłam zaskoczona, że pod jednym z najpopularniejszych wodospadów południa Islandii są właściwie pustki. Przyczyna jest oczywista - tamte wodospady były tuż przy drodze, więc autokary z chińskimi turystami zatrzymywały się na parkingu, dawały max. pół godziny na zdjęcia i jazda dalej. W miejscu, gdzie do wodospadu trzeba było podejść pół godziny w jedną stronę, zorganizowane wycieczki wymiękały ;). No i dobrze, bo moim zdaniem Svartifoss to najpiękniej położony wodospad z tych, które mieliśmy okazję zobaczyć na Islandii, a trochę ich przecież było. Spadający z 20-metrowej wysokości strumień wody na tle bazaltowych kolumn robi ogromne wrażenie i super było tu się zatrzymać na dłużej i na spokojnie, bez tłumu ludzi zrobić trochę zdjęć. Poszczęściło nam się nawet na tyle, że na chwilę wyszło słońce i zobaczyliśmy tęczę przy wodospadzie :).
W Skaftafell znajdziemy całkiem sporo strzałek i drogowskazów, dojście do wodospadu było więc proste. Potem jednak zrobiło się trochę trudniej, bo same trasy nie są oznaczone, były tylko strzałki do konkretnych punktów, tutaj więc kierowaliśmy się na Sel, by stamtąd wrócić na parking. Gdzieś w którymś momencie musieliśmy więc zboczyć z S2 na inny szlak i nawet nie wiedzieliśmy, kiedy, ale wyszło nam to na dobre, bo cóż, zaczęło padać ;) A końcowa trasa okazała się jednak trochę krótsza, choć przyszło nam gdzieś przecinać strumień. Do tego wcześniejsze deszczowe dni mocno się odcisnęły na szlakach w Skaftafell - niektóre ścieżki przecinały tak wielkie kałuże, że trzeba było iść trawą, a schodki i zejścia w dół były nieraz niezłą ślizgawką. Ale i tak bardzo się cieszę, że nie ograniczyliśmy się tu tylko do Svartifoss, ale zrobiliśmy większe kółko, zobaczyliśmy i inny wodospad, no i ciekawy, znów bardziej szkocki niż islandzki krajobraz. Piękna ta Islandia :).

Prześlij komentarz