Advertisement

Main Ad

Judenburg i nocleg w zamku

zamek Gabelhofen
Generalnie nie świętujemy takich dni jak Walentynki, co najwyżej skoczymy gdzieś na miasto, ale to data w kalendarzu taka jak każda inna. Ale kiedy jakoś w styczniu zaczęliśmy myśleć nad wyskoczeniem gdzieś na weekend do spa, stwierdziliśmy, że czemu by nie ogarnąć tego walentynkowo? ;) A jak zaczęliśmy patrzeć na ceny austriackich spa, które nigdy do tanich nie należały, połączone z noclegiem i to właśnie w ten weekend (choć specjalnie patrzyliśmy tak, by nie zahaczyć o piątek, 14.02, tylko żeby wyskoczyć na sobotę-niedzielę)... Stwierdziliśmy, że skoro i tak będzie drogo, niech będzie jak najfajniej :). I wśród hoteli, które miały w swojej ofercie termy i które uznawały Wellcard, wypatrzyliśmy Schloss Gabelhofen. W zamku to jeszcze nie spaliśmy! A ja od razu doczytałam, że Gabelhofen leży tuż obok miasteczka Judenburg, którego nazwa też brzmiała znajomo...
Swego czasu w jednej z austriackich informacji turystycznych znalazłam broszurkę pt. 14 small historic towns in Austria. Wymieniono w niej kilka klimatycznych miasteczek, które już miałam okazję odwiedzić jak Baden, Steyr, Bruck an der Mur czy Kufstein, ale znalazłam też trochę inspiracji na przyszłe zwiedzanie ;). Szybko teraz skojarzyłam, że Judenburg widziałam w tej broszurce, było to jedno z 14 historycznych miasteczek. Wiedząc, że nie będziemy się cały weekend moczyć w spa, uznałam, że fajnie by było też ze 2-3 godziny posiedzieć w samym Judenburgu, którego historia sięga XI wieku. Poszczęściło nam się też pogodowo, bo choć w Wiedniu w tym sezonie zimy nie było, to w tym rejonie zobaczyliśmy trochę śniegu - może nie za dużo, ale zawsze więcej niż nic ;). Historycznie Judenburg był miastem handlowym (prawa miejskie uzyskał już w XIII wieku, w podobnym okresie ustanowiono też prawo składu), a potem przemysłowym, specjalizującym się w produkcji stali. Dziś to wszystko należy do przeszłości, choć miasteczko wciąż liczy sobie prawie 10.000 mieszkańców.
Korzystając z tego, że - poza sobotnimi przedpołudniami - większość centrów miasteczek ma darmowy parking, zatrzymaliśmy się przy samym Hauptplatz. Tuż obok wznosiła się widoczna na powyższych zdjęciach wieża, ale ją zostawiliśmy sobie na trochę później. Pospacerowaliśmy za to po rynku, zobaczyliśmy ratusz i starą aptekę, która ma podobno fajny dziedziniec, ale przejście do niego było zamknięte... Usiedliśmy w kawiarni na herbatę i tosty, wybraliśmy też od razu miejsce na późniejszy lunch (ale Gasthaus Gruber Hubmann mimo dobrych opinii nie przypadł mi do gustu z ich wersją Käsespätzle...) ;). A przede wszystkim zajrzeliśmy też do stojącego obok kościoła św. Mikołaja.
Świątynia pierwotnie powstała jeszcze w połowie XII wieku, ale miała wyjątkowego pecha do pożarów. Wybuchały one kolejno w XV, XVI i XVII wieku, wymuszając coraz to kolejne odbudowy kościoła - obecna wersja pochodzi z przełomu XVII i XVIII wieku i po architekturze ciężko by poznać całą zawiłą historię. Gotyk się tu przeplata z barokiem, a większość starego wystroju została przeniesiona z innych kościołów. Swoistą perełką świątyni jest XVIII-wieczna, barokowa szopka bożonarodzeniowa, licząca sobie ponad 100 figur, umiejscowiona w bocznej części kościoła.
Spacer po Judenburgu zakończyliśmy w Sterneturm, czyli Gwiezdnej Wieży. Zbudowana w drugiej połowie XV wieku musiała być - podobnie jak sąsiedni kościół św. Mikołaja - wielokrotnie odbudowywana ze względu na zniszczenia poniesione w wyniku pożarów. Obecnie wejście na taras widokowy (w środku jest na szczęście winda) kosztuje, o ile mnie pamięć nie myli, 3 €. Wstęp jest darmowy dla tych, którzy kupią bilet do planetarium - reklamowanego jako najwyżej położone planetarium na świecie ;). Na stronie wieży znajdziecie rozpiskę obecnie granych filmów (po niemiecku), a bilet kosztuje 12 € dla osoby dorosłej i 9,50 € dla dziecka. My wybraliśmy się na półgodzinny film Siedem cudów (pierwsza jego część była ciekawa, druga nieco nudniejsza), po której nastąpiła półgodzinna prezentacja nocnego nieba - przy aktywnym udziale publiczności. Nie była to moja pierwsza wizyta w planetarium w życiu, więc nie wywarło na mnie wielkiego wrażenia, ale było to niewątpliwie urozmaicenie wycieczki - no i fajnie było spojrzeć na Judenburg z wieży :).
A po skończonym zwiedzaniu i zjedzonym lunchu, skierowaliśmy się do pobliskiego zamku Gabelhofen, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Historia zamku sięga XV wieku, wielokrotnie zmieniał on właścicieli (rodzina Gabelkhofner przejęła go w 1596 roku), a funkcję 4-gwiazdkowego hotelu pełni on od 1994 roku. W pobliżu znajdują się też termy (AQUALUX Therme Fohnsdorf), do których wstęp mamy przez cały okres pobytu w hotelu - wystarczy kilka minut spaceru i już jesteśmy na miejscu. O ile zamek nam się bardzo podobał, to termy okazały się rozczarowaniem, naprawdę sporo w Austrii znajdziemy większych i fajniejszych kompleksów. Woda nie była tak ciepła, jak oczekiwaliśmy, a ilość ludzi zgromadzonych na małym obszarze w weekend... trochę masakra ;). M. skorzystał jeszcze z sauny, ja się tylko wymoczyłam i sobotnie kąpiele nam wystarczyły, w niedzielę się już nie wybraliśmy. Zdjęć term nie robiłam, bo choć telefon wzięłam, to nic nie rzuciło się w oko na tyle, by chcieć to sfotografować ;).
Wróćmy jednak jeszcze do zamku - jak w każdym hotelu mamy różnorodny wybór pokojów. Jako że zatrzymaliśmy się tylko na jedną noc, postawiliśmy na najfajniejszą opcję, czyli Turm Suite - nocleg w wieży. Apartament ma 75 m2 i jest piętrowy: na parterze mamy coś w rodzaju salonu, na pierwszym piętrze łazienkę, a na drugim sypialnię. Ku mojemu zaskoczeniu w wieży było bardzo ciepło, ogrzewanie podłogowe naprawdę robiło swoje. W cenie mieliśmy też wypełniony minibar - głównie lemoniadami i napojami energetycznymi, choć znalazło się i jedno piwo ;). Wpadły mi w oko też różne poziomy oświetlenia, w tym nawet fajnie przygaszone romantyczne oświetlenie ;).
Oferta obejmowała też kolację i śniadanie. Godzinę kolacji trzeba ustalić przy zameldowaniu, żeby obsługa wyrabiała ;). Posiłek był trzydaniowy: zupa dyniowa, danie główne do wyboru (my wybraliśmy roladę wołową) oraz ciasto makowe z lodami. Wino do kolacji było dodatkowo płatne, ale napoje okazały się w zaskakująco przystępnych cenach. Zresztą dla miłośników wina tuż obok restauracji hotelowej znajduje się też vinoteka, ale z tego już nie korzystaliśmy ;). Śniadanie było w formie otwartego bufetu z całkiem sporym wyborem głównie lokalnych produktów - każdy znajdzie coś dla siebie. Jak na pierwszą przygodę z noclegiem w zamku Gabelhofen okazał się trafionym wyborem, choć spa mogłoby być fajniejsze :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze