Advertisement

Main Ad

Nikiszowiec - Katowice z czerwonej cegły

Nigdy dotąd nie byłam w Katowicach i skłamałabym, mówiąc, że mnie tam jakoś szczególnie ciągnęło. Na hasło co zobaczyć w Katowicach? nie przychodziło mi do głowy nic poza Spodkiem, a i to głównie dlatego, że kiedyś byłam sporą fanką polskiej muzyki i w tamtych czasach miarą sukcesu koncertów było właśnie zapełnienie Spodka ;). Zaczęłam myśleć o tym mieście, gdy zabukowaliśmy urlop w Kenii z wylotem z Pyrzowic, a że wylot miał być z samego rana, trzeba było w tej Polsce przenocować. A ja jak to ja, skoro już gdzieś zostanę na noc, to może w ogóle przyjechałabym wcześniej, by jeszcze połazić, pozwiedzać - zwłaszcza że to miała być niedziela... Nie zdążyłam nawet zapytać wujka Google o atrakcje Katowic, gdy M., który w przeciwieństwie do mnie był tam już wcześniej, wspomniał o jednej dzielnicy. Nazwy nie pamiętał, ale opowiadał o klimatycznych, ceglanych budynkach, które powinny mi się spodobać. Internet od razu podpowiedział Nikiszowiec, a wyświetlane zdjęcia sprawiły, że nie musiałam się zastanawiać - jedźmy tam! ;)
Już na start zaskoczyło mnie, że Nikiszowiec nie jest znowu taki stary - owszem, stulecie już mu stuknęło, ale budowę tego robotniczego osiedla na obrzeżach Katowic rozpoczęto dopiero w 1908 roku. Patrząc na te ceglane budynki, myślałam bardziej o XIX wieku, ale cóż, byłam w błędzie ;). W tamtych czasach wystartowała w okolicy kopalnia Giesche, w ramach której na początku XX wieku zaczęto drążyć nowe szyby: najpierw Carmer, a potem Nickisch, od którego swoją nazwę wzięło wybudowane obok osiedle. Mimo burzliwej historii Śląska w następnych latach Nikiszowiec przetrwał do dziś i jest uznawany za jedną z najciekawszych dzielnic robotniczych na terenie Polski - od 2011 roku ma nawet status Pomnika Historii.
Zaparkowaliśmy w pobliżu lodowiska i weszliśmy między ceglane budynki, kierując się na plac Wyzwolenia, centralny punkt Nikiszowca. Pierwotnie był to plac Kościelny (Kirchplatz), obecną nazwę przyjął po 1945 roku. Jak idzie się domyślić, głównym budynkiem przy placu jest kościół, ale o nim za chwilę. Warto tu bowiem zwrócić uwagę i na inne miejscówki, w tym pocztę - dawną gospodę - zdobioną mozaikami przedstawiającymi róże, umiejscowione za arkadami sklepy i kawiarnię czy założony w 1919 roku zakład fotograficzny Niesporek.
No to przejdźmy do kościoła św. Anny, którego początki sięgają 1912 roku, bo wtedy właśnie założono tutaj nową parafię. Budowę rozpoczęto w połowie 1914 roku i, jak łatwo sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, szybko musiano ją przerwać. Tuż po wojnie prace wznowiono i kościół poświęcono w 1927 roku. Wnętrze świątyni urządzono w stylu neobarokowym, a za ołtarz odpowiadał niemiecki rzeźbiarz z Ratyzbony, Georg Schreiner. Rzadko trafiam na XX-wieczne kościoły, które wywołują u mnie efekt wow... i ten do takich nie należy ;). Jest prosty, ciekawszy z zewnątrz niż wewnątrz.
Nikiszowiec obejmuje obszar ok. 15 ha i miał być domem dla 5.000 robotników i urzędników. Z założenia było to osiedle samowystarczalne, wszystko, czego potrzebowali mieszkańcy, mogli znaleźć na miejscu: sklepy, kościół, szkołę, gospodę... Spacerując po uliczkach, z obu stron otoczona ciągnącymi się budynkami z czerwonej cegły, nie mogłam uwierzyć, że familoków jest tu tylko 9. Są one jednak ogromne (tzn. mają tylko 3 kondygnacje, ale ich długość robi wrażenie), a do tego pośrodku znajdują się zielone podwórza. W lutym niezbyt zielone, ale nie można mieć wszystkiego ;).
Co ciekawe, te familoki, choć tworzące jednolitą na pierwszy rzut oka dzielnicę, wcale nie są jednakowe - i nie mam tu na myśli tylko ich długości. Emil i Georg Zillmannowie - projektanci Nikiszowca - zadbali o mnóstwo szczegółów, rozglądanie się za którymi będzie sprawiało sporo przyjemności miłośnikom architektury :). Przyjrzyjcie się tylko oknom i portalom, wykuszom i wgłębieniom, przejściom pod arkadami, umiejscowionym gdzieniegdzie górniczym młotkom, czyli popularnemu górniczemu godłu... Spacer po Nikiszowcu to wypatrywanie szczegółów i zaglądanie w zakamarki, co sprawia, że choć teren ten jest niewielki, można tutaj spędzić sporo czasu i się nie nudzić.
Ja sama żałuję, że nie poświęciliśmy temu górniczemu osiedlu więcej czasu, ale cóż... byliśmy tu w lutym. W lutym, który bardziej przypominał listopad - szary, zimny, deszczowy. Udało nam się trochę połazić po Nikiszowcu, zanim zaczęło lać, ale późniejsza pogoda sprawiła, że tylko do Nikiszowca się ograniczyliśmy - nic więcej w Katowicach nie widziałam. A co wymarzłam, to moje ;). Osiedle jednak bardzo wpadło mi w oko i mam nadzieję, że kiedyś jeszcze będę miała okazję tu zawitać, pozaglądać na podwórka, przejść się poza obręb familoków i rzucić okiem na okolice szybów... Bardzo lubię to uczucie, gdy mam okazję odwiedzić miasto, co do którego nie mam szczególnych oczekiwań turystycznych, a któremu udaje się mnie zachwycić jakąś perełką :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze