Planowałam tego posta od mniej więcej miesiąca (bardziej więcej niż mniej) i właściwie już zaczęłam myśleć, że nigdy go tutaj nie dodam. Całe późniejsze zachowanie mojego towarzysza podróży było... było dobrym powodem, by nie chcieć wracać do wspomnień z wycieczki, właściwie do żadnych innych wspomnień też nie. Ale ponieważ pierwszy post z opisem Bukaresztu wydaje się być jednym z najpopularniejszych postów w całej historii tego bloga, myślę, że to nie taki zły pomysł, by wrzucić i drugą część, zanim zapomnę o wszystkich szczegółach. A po opisaniu tego wszystkiego, będę mogła po prostu przerzucić wszystkie zdjęcia na jakiś dysk zewnętrzny i nie wracać do nich co najmniej przez kilka następnych miesięcy, zanim się zupełnie nie uspokoję ;). Więc pozwolę sobie tu zakończyć całą moją rumuńską opowieść.
Jak i poprzednio, zdecydowaliśmy się zatrzymać w Unirii Residence Studio, w pobliżu Piata Unirii. Po zostawieniu wszystkich naszych rzeczy w mieszkaniu, wybraliśmy się na poszukiwanie jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy kupić bilety na następny ranek. Lot mieliśmy coś ok. 6 rano, więc musieliśmy wsiąść w autobus na lotnisko o jakieś wariackiej godzinie, kiedy zapewne nie udałoby nam się kupić żadnych biletów. Na szczęście w pobliżu przystanku autobusowego stał malutki kiosk i już po kilku minutach mogliśmy spokojnie rozpocząć zwiedzanie, z biletami w kieszeni ;).
Przy temperaturach sięgających 30 stopni, automatycznie skierowaliśmy się do fontann przy Piata Unirii. W jego centrum znajdują się rzędy dużych fontann, które na dodatek są pięknie i kolorowo podświetlone w nocy. A w ciągu dnia odświeżają powietrze dookoła. Fontanny te stanowią część projektu "Fontanny Bukaresztu", który miał miejsce w 2014 roku na 555 rocznicę pierwszej udokumentowanej wzmianki o Bukareszcie. Niestety, tylko główne fontanny były włączone, te bliżej chodników wyglądały na suche już od dłuższego czasu... Ale z drugiej strony pozwoliło nam to na przyjrzenie się ciekawym mozaikom na ich dnie.
Po dotarciu na stare miasto, skierowaliśmy się najpierw do kościoła św. Antoniego (biserica Sfantul Anton), którego nie udało się nam zobaczyć z bliska w nocy, podczas naszej pierwszej wizyty. Tym razem brama była otwarta i mogliśmy podejść do kościoła.
Kościół św. Antoniego, wybudowany w 1559 roku, jest najstarszym budynkiem sakralnym w całym Bukareszcie i naprawdę chcieliśmy zobaczyć go w środku. Niestety, odbywała się jakaś uroczystość religijna i po jakimś czasie spędzonym na czekaniu, musieliśmy zrezygnować z pomysłu związanego z wejściem do środka i kontynuowaliśmy nasz spacer w kierunku centrum starówki.
Zaraz obok kościoła minęliśmy też Curtea Veche - Stary Dwór Książęcy z popiersiem Włada Palownika postawionym tuż przed nim. Budynek ten, wzniesiony w 1459 roku, był bowiem jego rezydencją. Obecnie miejsce to wygląda na poddawane renowacji. Naprzeciwko Curtea Veche znaleźliśmy też niewielki sklepik z pamiątkami, jednak ceny w środku były znacznie wyższy niż gdziekolwiek indziej w Rumunii...
Po świetnym obiedzie w restauracji Zaraza podczas naszej pierwszej wizyty w Bukareszcie, szukałam tego miejsca ponownie, ale nie było łatwo odnaleźć drogę wśród tych wszystkich niewielkich uliczek starego miasta. Zwłaszcza, jeśli zatrzymuje się co krok, by fotografować każdy najmniejszy szczegół architektury.
Zatrzymaliśmy się też na chwilę, by przyjrzeć się temu koleżce poniżej, na którego każdy przechodzeń zwracał uwagę. Choć papuga chyba nieco bała się tych wszystkich ludzi. Mam nadzieję, że nie skończyła jako późny obiad jakiegoś rumuńskiego kota...
Obowiązkowym punktem naszej wycieczki był Klasztor Stavropoleos, który ciekawił szczególnie jednego Kolumbijczyka, bo ja akurat nie doczytałam nic o nim zawczasu ;P. Zacznijmy więc może od krótkiej notki z Wikipedii... "Klasztor Stavropoleos (po rumuńsku Mănăstirea Stavropoleos), znany również jako Kościół Stavropoleos (rum. Biserica Stavropoleos) w ostatnim wieku, gdy klasztor został już rozwiązany, to ortodoksyjny klasztor dla zakonnic w centrum Bukaresztu".
W pierwszej chwili przestraszyliśmy się, że tu również odbywa się jakaś uroczystość, bo zobaczyliśmy w środku tłum ludzi. Na szczęście okazało się, że to tylko grupa turystów, która właśnie i tak wychodziła z kościoła, który potem przez chwilę mieliśmy tylko dla siebie - i bardzo dobrze, bo kościół jest bardzo malutki.
I pełen pięknych malowideł! Choć Klasztor Stavropoleos wybudowano w 1724 r., uległ on zniszczeniom na przestrzeni lat, zwłaszcza przez trzęsienia ziemi w XIX wieku. Na szczęście malowidła odnowiono na początku następnego wieku, choć łatwo zauważyć, że nie są one w tak dobrym stanie jak w wielu innych kościołach.
Otoczenie klasztoru oraz lapidarium również uległy zniszczeniu w XIX wieku, a to, co oglądamy dzisiaj, zostało odbudowane w 1904 roku. I trzeba przyznać, że odbudowano to naprawdę pięknie, w neoromańskim stylu w oparciu o projekt architekta Iona Mincu.
Dzwonnica, postawiona w rogu klasztornego terytorium, również została oparta na projekcie Mincu z 1904 r. i ozdobiona w jego najbardziej znanym stylu.
Kiedy skończyliśmy zwiedzanie kościoła i zjedliśmy obiadokolację, było już późno. Biorąc pod uwagę, że w nocy dane nam było spać niewiele godzin, chcieliśmy wrócić wcześniej do apartamentu. Ale po drodze zobaczyliśmy miejsce, do którego po prostu trzeba było wejść!
Hanul lui Manuc to najstarszy hotel w Bukareszcie, obejmujący też restaurację z niesamowitym klimatem (choć cen w niej nie sprawdzaliśmy... :P). Zajrzeliśmy do tego kompleksu, powstałego w 1808 roku, powspinaliśmy się po schodach i posłuchaliśmy muzyki granej na żywo w restauracji. Niestety nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by zostać dłużej - wstawanie na autobus i tak było bolesne...
I tutaj rumuńska opowieść dobiega końca ;). A pozostałe posty z tej wycieczki możecie znaleźć poniżej:
0 Komentarze