Ostatnimi czasy praca i wyjazdy pochłaniają mnie na tyle, że ciężko znaleźć tyle wolnego czasu, ile wymaga napisanie dłuższego posta. Za to z przyjemnością odprężam się, przeglądając zdjęcia z wakacji. A wypad z Bieszczady to jeden z takich wyjazdów, gdzie zdjęcia potrafią oddać znacznie więcej niż słowa... :)
Pierwszego dnia, ze względu na dobre prognozy pogody, wybraliśmy trasę przez Tarnicę i Halicz. Prognoza na drugi dzień zapowiadała ciepły i słoneczny dzień, ale tylko do pewnego momentu. Dlatego zdecydowaliśmy się wyruszyć z Przełęczy Wyżnej na Połoninę Wetlińską, a stamtąd gdzieś dalej w góry - na ile pogoda pozwoli. Na za wiele nie pozwoliła, niestety, ale 15-kilometrowy spacer po górach to zawsze coś ;).
Na szczęście przed południem pogodę mieliśmy jak marzenie i wejście na Połoninę Wetlińską to była czysta przyjemność :). Z Przełęczy Wyżnej biegnie tam żółty szlak, wejście którym przewidziano na 1:15 godz. Mi zajęło to trochę mniej czasu, rodzicom nieco więcej, więc akurat mogłam sobie posiedzieć na górze i złapać oddech, ciesząc się słońcem ;).
Choć Chatka Puchatka plasuje się na końcu rankingów jeśli chodzi o jakość schronisk górskich w Polsce, to zimne piwo mieli (za całe 10 zł za puszkę ;) ), a wtedy nic więcej do szczęścia mi nie było potrzebne ;). Ale raczej zatrzymać się na dłużej w miejscu bez kanalizacji, bieżącej wody i elektryczności to bym nie chciała, za reklamowane na stronie "spartańskie warunki" raczej podziękuję... Za to posiedzieć na słońcu z czymś zimnym do picia i podziwiać takie widoki... czemu nie? ;)
Sama Połonina Wetlińska nie jest wyjątkowo wysoka - w najwyższym punkcie (Roh) liczy sobie zaledwie 1255 m n.p.m. Ciągnie się za to na długość 8 km i bądźmy szczerzy, nikt nie chodzi w Bieszczady dla wysokości, a właśnie dla widoków :)
A chodząc w towarzystwie mojej mamy, zaczyna się zwracać uwagę nie tylko na krajobrazy górskie, ale też na wszystkie chwasty dookoła. Usłyszałam wprawdzie, że chwasty i kwiatki mają swoje nazwy, ale mi do szczęścia wystarczyło wiedzieć, że zrobiłam zdjęcie białym czy fioletowym kwiatkom... ;) No i oczywiście wypatrywałam jaszczurek, które w wielu miejscach wygrzewały się na słońcu.
Tutaj na trasie już tak bardzo nie gnałam do przodu - w końcu to nie ja nosiłam w plecaku płaszcze przeciwdeszczowe i nierozsądnym byłoby oddalanie się od nich zanadto ;). I za nami i przed nami kłębiły się coraz ciemniejsze chmury, ale my póki co wciąż szliśmy w słońcu...
W pewnym momencie nie dało się już nie słyszeć grzmotów... również dobiegających z obu stron. Przestaliśmy się więc zastanawiać, czy uda nam się uciec przed burzą. Sensowniej było pomyśleć, która z burz złapie nas na szlaku pierwsza ;)
Gdy krajobraz dookoła zaczął wyglądać już tylko jak na poniższym zdjęciu, doszłam do wniosku, że chyba lepiej będzie schować aparat do torby. Chwilę potem w pośpiechu wyciągaliśmy już płaszcze przeciwdeszczowe... W coraz większej ulewie dotarliśmy do Przełęczy Orłowicza i nikt już nie myślał o dalszych wspinaczkach - po coraz bardziej śliskich ścieżkach skierowaliśmy się w dół do Wetliny.
Gdy - bardziej zsuwając się i zjeżdżając niż schodząc - w końcu dotarliśmy do Wetliny, deszcz już właściwie ustał, a nawet gdzieniegdzie prześwitywało słońce. Wyglądaliśmy tak uroczo jak to tylko możliwe po takiej wędrówce, a moje buty schły chyba jeszcze przez dobre dwa dni potem ;). W sumie to chyba do dzisiaj ich do końca nie doczyściłam... ;P
A gdy pogoda nie pozwala już na dalsze wędrówki, to pozostaje tylko testowanie lokalnych piw i wieczór z książką. W ciągu urlopu przeczytałam kilkanaście tomów ze "Świata dysku" Pratchetta... i muszę przyznać, że bardzo mi odpowiadały takie wieczory ;).
0 Komentarze