I powoli docieram do końca relacji z wakacyjnego wypadu w Bieszczady. Na blogu znajdziecie już część pierwszą i drugą z mnóstwem górskich zdjęć, a dziś zapraszam Was na część trzecią i ostatnią. Z niemałym żalem, bo jak teraz patrzę na jesień barwiącą na kolorowo liście szwedzkich drzew, to marzy mi się taki jesienny wyjazd z Bieszczady :)
Tym razem trasa była znacznie krótsza niż w poprzednie dni. Wyruszyliśmy z Brzegów Górnych czerwonym szlakiem przez Połoninę Caryńską, a następnie zeszliśmy do Ustrzyk Górnych, skąd już mogliśmy złapać busa z powrotem do Wetliny. Szlak rozpoczynał się przy niewielkim cmentarzyku, a następnie biegł dalej przez las.
Poprzedniego dnia z połonin schodziliśmy w strugach deszczu i choć teraz świeciło słońce, w lesie wciąż nie wszystko zdążyło wyschnąć. Wiele ścieżek pokrywały liczne kałuże, jednak - na szczęście - ziemia nie rozmokła kompletnie i wciąż dało się iść całkiem normalnie. Tylko w kilku miejscach lepiej się szło przez las niż ścieżkami (a raczej kałużami błota)...
Za to jak już wyszliśmy z lasu, było wręcz idealnie. Ścieżki suche, słońce pięknie grzało, a widoki takie jakie tylko w Bieszczadach... Zamiast zatrzymywać się co kilka minut i czekać na rodziców, pognałam do przodu - i tak zatrzymywałam się co rusz, by robić zdjęcia.
Dość szybko dotarłam na Połoninę Caryńską, a dokładniej na jej najwyższy punkt - Kruhly Wierch, liczący 1297 m n.p.m. Na trasie co rusz wyprzedzałam się nawzajem z jednym facetem - ja go mijałam, gdy czekał na swoją dziewczynę, on mnie, gdy czekałam na rodziców. Niestety, w pewnym momencie uciekł mi na tyle daleko, iż dogonić już się nie dało... zwłaszcza, że na szczycie przesiedziałam kilkadziesiąt minut, czekając. Czy tylko ja tak mam, że jak kogoś wyprzedzam na szlaku, to od razu się cieszę, za to krzywo patrzę na tych, co mają więcej siły ode mnie? ;)
Na całość trasy przeznaczone jest ok. 3-3,5 godziny i pewnie tyle czasu łącznie w trasie byliśmy. Endomondo liczył mi tylko czas marszu, który zajął nieco ponad 2 godziny... Gdy do tego doliczyć prawie godzinę czekania na Połoninie i jeszcze sporo gdzieś po drodze, akurat zbierze się te 3-3,5 ;)
Chyba ci, co ustalają szacowany czas przejścia trasy, zakładają, że nikt po Bieszczadach po prostu nie idzie. Widoki są takie, że trzeba się co rusz zatrzymywać, by popatrzeć... albo porobić tonę zdjęć ;)
I jeszcze kilka... kurczę, brakuje mi tu gór ;) Oddałabym to morze tuż za rogiem, żeby tylko ten Sztokholm był nieco wyżej położony ;)
Z Ustrzyk już za kilka złotych można wrócić busem do Wetliny. Oczywiście, przechodząc obok, trzeba było jeszcze zajrzeć do niewielkiego kościółka klasztornego zakonu Bernardynów pw. Miłosierdzia Bożego. Kościół wybudowano na przełomie 1979/80 roku, więc z historycznego punktu widzenia w sumie nic wielkiego... Ale i tak warto czasem zajrzeć do takich niewielkich, klimatycznych, drewnianych kościółków ;)
0 Komentarze